Spośród nielicznie zachowanych ksiąg miejskich ostrowskich przetrzebionych przez liczne pożary i wojny zachowało się kilka ciekawszych dokumentów. Jeden z nich dotyczy wydarzenia znad jeziora Okunin – czyli obecnie jeziora Miejskiego sprzed 366 lat a dokładnie 26 maja 1654 roku.
Actum in oppido Ostrów feria quinta infra octavam Pentecostes Anno Domini 1654 [28 maj]
Przed sądem naszym tak wójtowskiem y ławniczym iako y urzędem burmistrzowskiem y radzieckiem niniejszym ostrowskiem przy bytności pospólstwa y gminu miasteczka Jego Królewskiej Mości Ostrowa Ab instigatore Officy prezentowane iest dziecie niemowiątko niewinnie okrutnie zabite zamordowane które wczorą to iest we wtorek świąteczny niniejszy nalezione iest nad jeziorem Okunin nazwanem pod miasteczkiem Ostrowem przez Jędrzeia Pycia mieszczanina ostrowskiego y za obwieszczeniem iego iest urzędownie przyniesione przed sąd y urząd nasz niniejszy ostrowski y rany niewinniątka zamordowanego od urzędu naszego oglądane które takie są. Naprzód szyika na lewej stronie poderżniona, języczek wyięty. Item piersi po prawej stronie przerżnięte. Płucka y serce wyięte. Item rącki lewej przy łokciu medianna rozerznięta y taż rączka poderznięta y prawa rączka pod pachą zakłóta. Item łono na prawej stronie przerznięte z słabizną y iąderka wyięte. Item lewa noga nad kolanem wprzek bardzo przerznięta. Item na lewej nodze u kostki żyły powyciągane. Wszystko ciało sczerniało. Quod aut officy erat metuli sollid est.
Ex protocolum advocatus et scabinali Christophorus Burkowicz notarius juratus ostroviensi nanu propria.
Opis powyższego zdarzenia może mieć w mojej ocenie związek z działalnością lokalnej czarownicy, wiedźmy potrzebującej organów małego dziecka do swoich rytuałów czy przygotowującej składniki na „wyjątkowo skuteczne” lekarstwo. Pamiętajmy iż pomimo XVII wiek to nie średniowiecze, to czarnoksięskie praktyki przetrwały znacznie dłużej. W Polsce ostatnią czarownicę spalono na stosie w Warmii, w roku 1811.
Nie znamy dalszych losów sprawy. Zachowana księga zgonów rozpoczyna się od 1681 roku. Zresztą w tamtym czasie nie spisywano zmarłych dzieci. Brak dodatkowych źródeł skazuje nas tylko i wyłącznie na domysły.
Główną, przylegającą do rynku ulicą Parczewską defiluje kłusem przy akompaniamencie muzyki własnych trębaczy szwadron jazdy na gniadych koniach. Schludne, wyczyszczone granatowe kurtki z wyłogami, wypustkami i karmazynowymi kołnierzami pięknie prezentują się na wyprostowanych w siodłach ułanach. Na kokardach przy czapkach oficerów widać złocone krzyże kawalerskie, a na guzikach i czapkach widnieje numer 1. Na wietrze trzepoczą doczepione do lanc ułańskich karmazynowo – białe chorągiewki. Przejeżdżają przy wiwatach ostrowskiej ludności tłumnie zgromadzonej na uroczystość przyjazdu szwadronu do ostrowskiego garnizonu.
Faktem
całkowicie nieznanym w ostrowskiej historii jest stacjonowanie wlatach 1822 – 1830
w Ostrowie Lubelskim 3 szwadronu 1 pułku ułanów (ok. 150 koni). W czasach
Królestwa Kongresowego w województwie podlaskim nasze miasto należało do grona
czternastu miast garnizonowych (Biała Podlaska, Kock, Łomazy, Łuków,
Międzyrzec, Mordy, Ostrów, Parczew, Radzyń Podlaski, Siedlce, Sokołów,
Terespol, Włodawa i Węgrów).
Wyżej
wymienione lokacje zostały wybrane głównie ze względów logistycznych. Miasta
garnizonowe znajdowały się w zasadzie o jeden dzień marszu od siebie. Z Siedlec
około 35 km było do Węgrowa, Sokołowa i Łukowa, z Łukowa tyle samo było do
Kocka, Międzyrzecza i Radzynia. Z Radzynia do Parczewa podobnie, tak samo z
Parczewa do Ostrowa. Od schematu tego odbiegały jedynie Biała Podlaska,
Terespol, Łomazy i Włodawa,bo
one oddalone były od siebie o kilkanaście kilometrów. Niewątpliwie rozlokowanie
polskich pododdziałów ułańskich i artyleryjskich pozwoliło na rozpoznanie
terenu, co było przydatne wraz z wybuchem wojny 1830 r. W naszym mieście
przebywali także gościnnie na kwaterach ułani 2 i 4 pułku zmierzający na
coroczne manewry na polach pod Łęczną.
Pomimo, iż budowa infrastruktury wojskowej w Ostrowie przypadła na rok 1819 to pierwsze wzmianki o pobycie ułanów w naszym mieście można zauważyć dwa lata wcześniej. Mianowicie moim zdaniem już w roku 1817 pewne przymiarki i oględziny terenu pod założenie garnizonu zostały poczynione przez żołnierzy 2 pułku ułanów: Antoniego Głowackiego wachmistrza oraz majora Antoniego Szymańskiego, odnotowanych w metrykach parafialnych.
W Ostrowie 3 szwadron 1 pułku ułanów zajmował drewnianą stajnię znajdującą się przy ul. Lubelskiej. Był to budynek rządowy, wybudowany w 1818 roku z drewna, nakryty słomą, mieszczący 64 konie. Przez rząd wybudowana była także kryta ujeżdżalnia umiejscowiona przy trakcie na Brześć, najprawdopodobniej przy drodze na Jedlankę. W naszym mieście był także dwuizbowy odwach, czyli wartownia należąca do Żyda Lejby Dumana. W budynku tym stacjonowały oddziały wojskowe wraz z całym zapleczem, czyli biurem komendanta, aresztem i dwoma izbami. Przechowywano tam także broń. W 1818 r. Komisja Rządowa Wojny (ówczesne Ministerstwo Obrony) uznała, że należało także zakupić miejsce pod stajnię. W tym celu zaproponowano odkupienie od parafii ostrowskiej działki, na której umieszczona miała być stajnia i rajtszula, czyli szkoła jazdy konnej (ujeżdżalnia). Ówczesny proboszcz Jan Ziemiański (w latach 1808-1831) zażądał za plac 3000 zł i nawóz po koniach. Kwatermistrzostwo orzekło, że adaptacja starej stodoły na stajnie wojskowe pochłonie dodatkowe 4994 zł. Według przedstawionego kosztorysu budynek z drewna tartego posiadał powierzchnię 450 m2 i w przyszłości mieścić miał konie należące do 2 pułku ułanów. Finalnie Rada Administracyjna zgodziła się na swym posiedzeniu 13 czerwca 1819 r. na wyasygnowanie sumy 4722,14 zł na odkupienie owej działki od księdza Ziemiańskiego.
Obecność
ostrowskiego garnizonu musiała wytworzyć specyficzną infrastrukturę, w której
powstawały trwałe i silne związki z miejscowym społeczeństwem. Związki te
kształtowały się na wielu różnorodnych płaszczyznach, a szczególnie
ekonomicznej i społeczno-kulturalnej. Powstawały więc trwałe związki z
ludnością cywilną, a armia i jej reprezentanci czynnie uczestniczyli w życiu
ostrowskiej społeczności. Jeśli chodzi o aspekt ekonomiczny, garnizon ostrowski
był dużym rynkiem zbytu produktów rolnych, wojsko posiadało natomiast poważną siłę
nabywczą. W celu zaopatrzenia jednostki w żywność nabywało ono od dostawców
mięso oraz furaż dla koni i konie remontowe – tzn. konie, które po ujeżdżeniu i
odpowiedniej tresurze kierowano do jednostek. Można też przypuścić, że w
przypadku braku pomieszczeń w koszarach dla części żołnierzy, władze garnizonu
zmuszone były szukać dla nich kwater w mieście. Dawało to pewne zyski
mieszkańcom i pośrednio miastu. Ponadto duża część pensji oficerów i
podoficerów oraz żołd szeregowych były wydawane na terenie Ostrowa. Tworzyło to
pewien rynek, który pokrywał zapotrzebowanie żołnierzy. Rozwijała się przede
wszystkim sieć gastronomiczna i rożnego typu działalność usługowa.
W
księgach metrykalnych parafii ostrowskiej zostało odnotowanych 22 ułanów z 1
pułku. Zostawali ojcami chrzestnymi lub świadkami przy ślubach. Sam porucznik
tegoż pułku Feliks Gołębiowski,
odznaczony później orderem Virtutti Militari V klasy, wziął ślub w Ostrowie z
Ewą Milecką dnia 21 lipca 1822 r. W Ostrowie przebywał także pułkownik, dowódca
tegoż pułku, żołnierz wojen napoleońskich Jan
Tomicki, późniejszy generał brygady.
Spośród
żołnierzy 1 pułku sześciu ożeniło się z ostrowiankami lub też już ze swoimi
rodzinami osiadło w Ostrowie. Byli to:
1.
podoficer Adam Kniaziewicz (ur.
1800), urodzony w Chlebiszkach, ożenił się w Ostrowie dnia 13 września 1829
roku z Anną Maurer (1804), pochodzącą z Wołczyna szwagierką Jana Dębczyńskiego
burmistrza Ostrowa w latach 1826-1855. Siostra Anny – Karolina Kahl zd. Maurer
(1788-1847) była babką bł. Honorata Koźmińskiego
(1829-1916).
2.
Wojciech Oleksiewicz (ur. 1796),
jego syn Stanisław żyjący w Ostrowie miał dwie żony: Mariannę Bednarzewską i
Marcelę Rozmysł.
3.
Piotr vel Antoni Górski (1789-1839)
urodzony w Lublinie, wziął za żonę
młodszą od siebie o szesnaście lat Mariannę Maleszyk (1805).
4.
Antoni Kopiński (1797) dnia 17
października 1830 roku na trzynaście dni przed wybuchem powstania listopadowego
ożenił się z Barbarą Babicką (1800-1844). Najprawdopodobniej nie przeżył
powstania.
5.
Antoni Sucharski (1796-1844) ur. w
Mościskach, ożeniony również w 1830 r., w Ostrowie z panną z Rudna, Agrypiną
Czech, po zakończonej szczęśliwie służbie wojskowej osiadł w naszym mieście
zostając policjantem Urzędu Municypialnego. Zmarł w Ostrowie.
6.
Szymon Angerda (1789-1843) dnia 7
listopada 1830 roku wziął za żonę Mariannę Jasińską z Bójek (1812-1867).
Przeżył powstanie. Osiadł początkowo w miejscowości swojej żony, potem
zamieszkał w Tyśmienicy, gdzie został karczmarzem a następnie woźnicą, by z
powrotem już w Jedlance powrócić do poprzedniego zawodu, w którym pozostał już
do końca swego życia. Miał czworo dzieci, które umarły mając po kilka lat.
W
ostrowskich księgach zapisanych zostało także trzech ułanów z 2 pułku oraz aż trzydziestu
ośmiu z 4 pułku. Z tego ostatniego dwóch ożeniło się z mieszkankami Ostrowa:
1.
podoficer Klemens Kiecewicz
(1791-1840), urodzony w Chomsku na Białorusi, ożeniony 11 lutego 1827 roku w
Ostrowie z Józefą Kremm (1803), zamieszkał z żoną w Krasnymstawie a potem w
Terespolu, gdzie zginął śmiercią tragiczną przez utonięcie. Zostawił po sobie
pięcioro dzieci, z których jedna córka Julianna (1829-1896) wyszła za Ignacego
Uzdowskiego z Brzeźnicy Książęcej, a druga Aniela (1840) za Kazimierza
Maleszyka (1838) z Ostrowa.
2. Jan Gołębiowski (1796 – przed 1869), urodzony w Łęczycy nad Łodzią, poślubił 28 listopada 1828 roku ostrowiankę Ewę Celińską (1805-1878). Po odbytej służbie wojskowej osiadł w Ostrowie i został zdunem. Z żoną miał ośmioro potomstwa, z których pięcioro umarło w wieku dziecięcym. Pozostała trójka pozakładała swoje rodziny. Helena (1829) wyszła za tkacza Franciszka Jarmołę (1827-1898). Kolejna Marianna (1831-1894) miała dwóch mężów: Jana Bodziaka (1830-1859) murarza i Wincentego Daszczyka (1837-1875). Najmłodszy Ignacy (1837) został po ojcu zdunem/garncarzem. Z żoną Marianną Świrszczewską (1838) miał jedenaścioro dzieci. Najstarszy z nich Stanisław Gołębiowski (1859-1949) był murarzem i także garncarzem. Swój zakład garncarski miał na obecnej działce Andrzeja Buni.
1
Pułk Ułanów Królestwa Kongresowego wziął udział w 28 bitwach i potyczkach
powstania listopadowego. Otrzymał 1 krzyż kawalerski, 23 złote i 19 srebrne.
Szwadrony
trzech pułków jazdy nie były jedynymi formacjami wojskowymi jakie gościły w
Ostrowie. Było ich o wiele, wiele więcej. Jednak nigdy wcześniej nie
funkcjonowała cała infrastruktura mająca za zadanie ułatwienie egzystencji
żołnierzy poprzez stałe podnoszenie ich kwalifikacji i umiejętności oraz przez
zakup koni i dostosowanie ich do potrzeb pola walki. Bez żadnej przesady
relacje ostrowskiej społeczności z garnizonem nazwać możemy symbiozą trwająca
osiem, jeśli nie więcej lat.
W
nocy z 29 na 30 listopada 2019 roku przypada rocznica wybuchu wojny
polsko-rosyjskiej. Po raz 189 będziemy mniej lub bardziej uroczyście świętować
pamięć bohaterów. Oby tym razem ta rocznica kojarzyła się mieszkańcom Ostrowa z
naszą lokalną historią.
Dnia 25 stycznia 2018 roku przypada 470 rocznica nadania praw miejskich naszemu miastu. Centralnym placem naszej miejscowości oraz przestrzenią wymiany handlowej i miejscem w którym zbiegają się drogi prowadzące do miasta jest rynek. Taki układ przestrzenny wynikał właśnie z przyjęcia prawa niemieckiego magdeburskiego. Rynki wytyczano najczęściej na planie czworokąta choć zdarzały się także i trójkątne. W „Dziejach Ostrowa Lubelskiego” pod red. Ryszarda Szczygła z 1998 roku wyczytać możemy, iż nasz ostrowski rynek miał 150 na 100 metrów. Kilka miesięcy temu ukazało się nowe źródło, które rzuca nowe światło na to jak w XVI wieku mogło wyglądać centrum naszego miasteczka.
Tym nowym źródłem jest „Józefińskie Badanie Terenów”, które było pierwszym kompleksowym mapowaniem Imperium Habsburgów zarządzonym przez cesarzową Marię Teresę po przegranej przez Austrię wojnie siedmioletniej. Badania te były przeprowadzane w latach 1763-1787 a także podczas panowania jej następcy Józefa II. Natomiast interesująca nas mapa Zachodniej Galicji w której znajdował się Ostrów po III rozbiorze sporządzona została później bo w latach 1801-1804 w skali 1:28 800. Mapy te przechowywane są obecnie w Muzeum Narodowym Austrii.
Tworzone były metodą „w zasięgu wzroku”, co oznacza, że oficerowie Wojskowego Biura Topograficznego po prostu obserwowali konkretny teren i oceniali odległości z wierzchu konia. Urzędnik był w stanie mapować w okresie lata obszar o powierzchni 350 km kwadratowych. Badanie nie opierało się na żadnej sieci precyzyjnie określonych punktów trójkątnych ze względu na ograniczenia finansowe i ramy czasowe prac. Z tego powodu nie było możliwości uzupełnienia mapy całej monarchii austriackiej w poszczególnych arkuszach, to także przyczyniło się do mniejszej dokładności badań.
Szczególną uwagę poświęcono komunikacji (sklasyfikowanej zgodnie z ruchem drogowym – np. tzw. drogami cesarskimi), rzekami, strumieniami i sztucznymi wąwozami, użytkowaniem gruntów (pola uprawne, pastwiska itp.) oraz różnymi rodzajami budynków – kościoły , młyny itp., z których wszystkie mają znaczenie dla celów wojskowych. Dzięki różnym kolorom reprezentującym poszczególne komponenty krajobrazu (mapy były ręcznie kolorowane) łatwo je rozróżnić.
Wraz z mapami odnotowano również wojskowo-topograficzne opisy obszaru, zawierające pewne informacje, które nie były częściami map, takie jak szerokość i głębokość rzek, charakter dróg i szlaków, utrzymanie osiedli itp.
Istotność tej mapy polega nie tylko na jej wartości, skali i szczegółowych opisach wojskowo-topograficznych, ale także ze względu na czas jej powstania. Daje ona nam możliwość zobaczenia ziem zaboru austriackiego tuż przed początkiem rewolucji przemysłowej, w okresie pełnego rozkwitu kulturowego krajobrazu barokowego i jego największej różnorodności. Innymi słowy jest to najstarsza zachowana, szczegółowa, kolorowana mapa Ostrowa i jego okolic. Nie muszą się zgadzać pewne odległości jednakże sam fakt umieszczenia poszczególnych obiektów świadczy o ich istnieniu w konkretnym czasie.
Ostrowski rynek na omawianej mapie ma wyraźnie kwadratowy kształt. Otoczony jest zwartą zabudową drewnianych kamieniczek. Jego przybliżone wymiary to ok. 100 na 100 metrów. Wewnątrz rynku znajdują się trzy budynki. Z pewnością ten największy był ratuszem skierowanym frontem ku południowi. Pozostałe dwa obiekty spełniały zapewne funkcje pomocnicze, handlowe lub też były budynkami służby tabacznej. Niegdyś w 1548 roku wójt ostrowski Wacław Grzymała właśnie na tym miejscu miał sobie wybudować dom. Na północ od rynku na terenie obecnego parku miejskiego a kiedyś nazywanym Tylnim Rynkiem znajdowały się zabudowania należące do kościoła szpitalnego rozebranego w 1790 roku. Pozostałe budynki to zapewne m.in. przytułek dla chorych zwany wówczas szpitalem.
Mijały lata a częste w dawnych czasach pożary powodowały iż lokalizacja budynków wokół rynku ulegała ciągłym zmianom. Później bo na kolejnej mapie z 1933 roku zaobserwować można w północnej części parku tzw. drewniane budki żydowskie zbudowane w kształcie prostokąta. Teren pomiędzy nimi a miejscem gdzie obecnie stoi Urząd Miejski nazwany został rynkiem. W świadomości mieszkańców Ostrowa taki stan rzeczy zapewne nie dziwi lecz z historycznego punktu widzenia jest nieprawidłowy. Prawdziwy, historyczny rynek znajdował się na placu o wym. ok. 100 na 100 metrów na którym kiedyś znajdował się dom wójta a obecnie Urząd Miejski. Późniejsza ciasna zabudowa spowodowała „zepchnięcie” rynku na północ. Dodatkowy charakter rynkowi jako miejscu wymiany handlowej nadawała ulica Targowa, nazywana tak jeszcze w 1933 roku (obecnie Czerwonego Krzyża).
Każdego chętnego do obejrzenia mapy z lat 1801-1804 zachęcam do wejścia na stronę: http://mapire.eu/en/
Uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 22 czerwca 2016 roku ustanowiono rok 2017 rokiem Adama Chmielowskiego oraz błogosławionego Honorata Koźmińskiego. W roku 2016 przypadła 100 rocznica jego śmierci. Chciałbym więc wszystkim mieszkańcom naszej gminy i parafii przybliżyć mało znany fakt powiązań jakie łączyły polskiego kapucyna, teologa, prezbitera i założyciela wielu zgromadzeń zakonnych – bł. Honorata z naszym miastem. Nie chciałbym mianowicie skupiać się na jego życiorysie – powszechnie przecież dostępnym ale przedstawić fakty dotąd nieznane w jego biografii.
Urodził się 16 X 1929 roku w Białej Podlaskiej a ochrzczony został pod czterema imionami: Florentyn Wacław Jan Stefan. Jego rodzice – Stefan Koźmiński budowniczy obwodu bialskiego i Aleksandra zd. Kahl pobrali się dnia 30 grudnia 1827 roku właśnie w Ostrowie Lubelskim. Zastanawiająca jest nie tylko lokalizacja ale i czas zawarcia małżeństwa. W księgach metrykalnych parafii Ostrów Lubelski od XVII do XIX wieku zarejestrowano w miesiącu grudniu zaledwie kilka ślubów pomimo iż nie było ku temu prawnych przeszkód związanych z okresem Adwentu.
Ślub w Ostrowie odbył się moim zdaniem z przyczyn rodzinnych. Matka bł. Honorata – Aleksandra zd. Kahl (1807-1886) była córką Karoliny Kahl zd. Maurer (1788-1847). Siostrą Karoliny była Eleonora żona szlachcica Jana Dębczyńskiego (1785-1855) będącego w latach 1826-1855 najdłużej urzędującym w historii burmistrzem Ostrowa. W latach 1809-1817 był podporucznikiem Armii Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego. Z aktu małżeństwa Stefana Koźmińskiego i Aleksandry Kahl wyczytać można, że świadkami tego sakramentu był właśnie „wielmożny” burmistrz ostrowski oraz Jan Sadowski burmistrz Białej Podlaskiej w latach 1816-1866.
Są to oczywiście dane wyczytane z ksiąg metrykalnych naszej parafii. Kilka faktów w połączeniu z wiedzą historyczną może nakreślić w miarę wiarygodny obraz zamierzchłej rzeczywistości. Czy dzięki takim źródłom spotkają nas kolejne odkrycia? Czas pokaże.
W maju tego roku Ostrów Lubelski odwiedziła rodzina Sztygliców – Żydów, którzy wywodzą się z Ostrowa, lecz przed II wojną światową wyemigrowali do Brazylii. Obecnie Sztyglicowie mieszkają w Izraelu, a wizyta w naszym miasteczku była dla nich wzruszającym powrotem do korzeni. Pan Abraham Sztyglic spisał historię swojej rodziny, wspomnienia z ich życia w Ostrowie i losy powojenne oraz wrażenia z tegorocznej wizyty specjalnie w celu ich publikacji w „Głosie Ostrowa”. Wspomnienia przetłumaczone z języka angielskiego publikujemy poniżej.
Wspomnienia rodziny Sztyglic
Abraham N. Sztyglic
Nasza wizyta w Ostrowie Lubelskim
Abraham Sztyglic z żoną Saritą w Ostrowie Lubelskim
Po wielu latach, ja, Abraham Sztyglic zdecydowałem się odwiedzić Ostrów Lubelski – miasto, w którym przyszedłem na świat w 1932 roku. Zabrałem ze sobą do Polski moją żonę, Saritę Sztyglic, oraz troje dzieci: Jorama (56 l.), Alona (53 l.) i Rachelę (46 l.). Chcieliśmy poznać i odbudować nasze emocjonalne więzi z korzeniami. Aby to osiągnąć, musieliśmy przyjechać do Ostrowa – miasta, gdzie żyło m. in. wiele pokoleń rodzin Zarobnik i Sztygliców.
Opuściłem Ostrów w wieku 4 lat w zimie 1937 roku wyjeżdżając do Brazylii. Nie pamiętam prawie niczego z tego okresu. Jedyną rzeczą jaką pamiętam były obchody żydowskiego święta Simchat Tora, kiedy to tańczyłem z flagą i jabłkiem (żydowska tradycja). Musiało to być w miejskiej synagodze. Moja mama Ruchla Sztyglic powiedziała mi, że w domu jej ojca Szamesa Zarobnika, który był szewcem, ludzie zwykli zbierać się na modlitwie. Często ich naśladowałem.Nasz przyjazd okazał się tak udany, że uznałem, że nasza wycieczka do Polski była zdecydowanie za krótka. Zostaliśmy przywitani przez pana Henryka Klementewicza, który włożył duży wysiłek w wyszukiwanie archiwalnych dokumentów dotyczących naszej rodziny poświęcając na to swój cenny czas. Byłem zaskoczony i podekscytowany, gdy zobaczyłem swój własny akt urodzenia, jak i mych kuzynów oraz akt zgonu mego dziadka z 1937 roku – na kilka miesięcy po tym, jak opuściliśmy Polskę. Dostałem nawet wersję elektroniczną swego aktu urodzenia, aby zastąpić nią starą. Po tym jak opuściliśmy Urząd Miejski przeszliśmy przez jezdnię i ujrzeliśmy miejskie Centrum Kultury, do którego postanowiliśmy wejść. Spotkaliśmy tam Marka Bunię, który podzielił się z nami swoją pracą nad genealogią katolickich i unickich mieszkańców parafii ostrowskiej. Cieszyliśmy się, że spotkaliśmy tak entuzjastycznego młodego człowieka, który zainteresowany jest przeszłością miasta. Przed wyjazdem przeszliśmy się jeszcze przez miasteczko, by poczuć, jak to jest przemierzać te same ulice, po których chodzili nasi przodkowie. Spotkaliśmy dwie kobiety, które były bardzo pomocne i pokazały nam drogę do starego żydowskiego cmentarza. Byliśmy bardzo wzruszeni tym, że cmentarz jest oznaczony. Ujrzeliśmy trochę połamanych płyt nagrobnych z wyrytymi na nich hebrajskimi napisami, następnie zapaliliśmy świeczkę za naszych zmarłych. To był moment, którego nigdy nie zapomnę.
Zimą 1937 roku, ja z mamą oraz z ciotką Golde Sztyglic i jej dwójką dzieci, Moszkiem i Roszą wypłynęliśmy na pokładzie polskiego statku „Kościuszko” z portu w Gdyni do Rio de Janeiro w Brazylii. Przybiliśmy do celu 11 marca 1937 roku. W Rio czekali już na nas mój tata Srul Sztyglic i mój wujek Simcha Sztyglic. Przypłynęli oni do Brazylii trzy lata wcześniej, w roku 1934, aby przygotować miejsce do osiedlenia się naszej rodziny. Niestety zdarzyła się tragedia. Mój kuzyn Moszko nie przeżył podróży – zmarł na statku z powodu choroby.
W Brazylii żyło się nam wspaniale. Żydowska społeczność w Rio zrobiła wszystko, co tylko mogła, by pomóc nam dostosować się do nowych warunków. Los sprzyjał mi na tyle, że mogłem zdobyć świetne wykształcenie i żyć szczęśliwie. Będę za to zawsze wdzięczny. W Brazylii moi rodzice dali mi najpiękniejszy dar, jaki kiedykolwiek otrzymałem – mego brata Samuela Sztyglica, urodzonego w 1938 roku.
Moi rodzice zdecydowali się nie rozmawiać ze mną o Ostrowie. Mieszkaliśmy teraz w innym miejscu i nie chcieli dzielić się ze mną smutną przeszłością. Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego szukam swych przodków w Ostrowie – by odnaleźć swe korzenie oraz tożsamość.
Menucha Sztyglic, moja kuzynka, była jedyną osobą z rodziny Sztyglic, która podczas II Wojny Światowej uniknęła Niemców. Uciekła do Rosji zanim zajęli oni Ostrów. Menucha przyjechała do Izraela po zakończeniu wojny. Spotkałem ją w Izraelu w 1956 roku, kiedy tam zamieszkałem.
Mój dziadek Szames Zarobnik opuścił Ostrów wyruszając do USA w 1902 roku. Mieszkał przez 7 lat w Nowym Jorku, gdzie ciężko pracował, a zarobione pieniądze wysyłał do Ostrowa. Dziadek był bardzo religijnym Żydem – uznał, że żydowskie życie w Nowym Jorku nie jest wystarczająco żydowskie, dlatego powrócił w 1909 roku do Ostrowa, a po dwóch latach urodziła się moja mama, 1 lutego 1911 roku. Moi dziadkowie Szames i Masza Zarobnik zostali zamordowani przez Niemców. Ich troje dzieci: Ruchla, Jakub i Lejba wyemigrowali do Brazylii jeszcze przed wojną. Lejba nie był w stanie wydostać swej żony Simy Sztyglic Zarobnik (była siostrą mego ojca) i dwójki dzieci, Rebeki i Abrahama, na czas z Polski. Wszyscy zostali zamordowani.Mój ojciec Srul Sztyglic i wujek Simcha zdecydowali się opuścić Ostrów z powodu wzrastającego antysemityzmu oraz biedy. W drodze na statek zatrzymali się w Warszawie, by pożegnać się z ich starszym bratem, Herszelem Sztyglic. Próbował ich przekonać, by pozostali w Warszawie na stałe. Mówił, że w Brazylii, w kraju Trzeciego Świata jest bardzo gorąco i panuje duża wilgotność, a poza tym są tam węże. Sama historia mojego wujka Herszela jest fascynująca. Był on utalentowanym dzieckiem. Został oddelegowany z pracy, by studiować Torę. Ostrowski rabin powiedział, że Herszel bardzo utalentowany i nie może już go dalej uczyć. Zasugerował, by wysłać go do prestiżowej szkoły Jesziwa w Warszawie. Herszel przeniósł się tam i zaczął żydowskie studia teologiczne, ale po krótkim czasie opuścił uczelnię i zaczął studiować świeckie kierunki, matematykę i języki obce. Herszel Sztyglic był utalentowanym sportowcem – brał udział w zawodach pływackich. Ożenił się z Dorą, z którą miał dwoje dzieci. Mieszkał na ulicy Dzielnej 45 (obecnie ul. Dzielna 11). Cała rodzina została zamordowana przez Niemców i nadal nie wiem, gdzie i jak. Na szczęście mój tata i wujek nie posłuchali swego starszego brata i kontynuowali swą podróż do Brazylii. Podczas naszego ostatniego pobytu w Polsce, w Warszawie poprosiliśmy naszego kierowcę, aby zabrał nas na ulicę, gdzie mieszkał wujek Herszel. To także był cenny dla mnie moment, w którym mogłem w pewnym sensie się z nim pożegnać.
W maju 1999 roku podczas wyjazdu biznesowego do Brazylii zdołałem przekonać mego ojca, by wypełnił i wysłał formularze pamięci do Instytuty Jad Waszem w Jerozolimie, by uczcić pamięć o naszych ostrowskich członkach rodziny, którzy zostali zamordowani podczas Holokaustu. Mój tata miał wtedy 92 lata, ale był w dobrej kondycji i pamiętał wszystkie osoby. Przysiedliśmy na kilka godzin i wyszła nam lista 14 dorosłych i 18 dzieci. Ojciec Srul Sztyglic zmarł 15 września 1999 roku w Rio de Janeiro. Pochowany został na żydowskim cmentarzu obok swojej żony.
Nasza wycieczka do Polski w maju 2015 roku, a w szczególności do Ostrowa Lubelskiego zmieniła moje życie. Połączyłem się ze swoją przeszłością głęboko osadzoną w tym mieście. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie mi dane przeżyć coś takiego oraz będzie to pozytywnym wkładem w poprawę relacji między Polską i Izraelem.Razem z żoną Saritą Rosenthal Sztyglic opuściliśmy Brazylię 18 lutego 1956 roku, by rozpocząć nowe życie w młodym państwie Izrael. Urodziło się w nim nowe pokolenie, z którego wraz z żoną jesteśmy bardzo dumni. Wszystkie moje dzieci i wnuki ukończyły wyższe studia. Zdołaliśmy wychować je w duchu wartości humanistycznych, są oni profesjonalistami odnoszącymi sukcesy w pracy zawodowej. Moje dzieci pracowały na całym świecie: w Japonii, Południowej i Środkowej Ameryce, Afryce, Kanadzie, Europie i w USA. Jesteśmy dumni, że Izrael może dzielić się z resztą świata swoim dorobkiem technologicznym i intelektualnym.
Prowadząc swoje badania genealogiczne nad parafią Ostrów Lubelski nawiązałem kontakt z rodziną Maleszyków, która wyemigrowała do USA i Kanady. Poznałem w ten sposób niezwykle barwną historię życia Aleksandra Maleszyka opowiedzianą mi przez jego wnuka Clifforda Johnstona, którą to przełożyłem z języka angielskiego.
Wspomnienia Aleksandra Maleszyka opowiedziane przez jego wnuka Clifforda Johnstona (opowiadane mu przez lata).Aleksander Maleszyk urodził się w Ostrowie Lubelskim w 1879 roku jako syn Andrzeja (1840-1916) i Anastazji z domu Kulik (1843-1905). Jego korzenie sięgają głęboko w historię Ostrowa. Pierwszy znany jego przodek – Jan z rodu Maleszyków urodził się około roku 1730. Miał dwanaścioro rodzeństwa z czego troje zmarło w młodym wieku – Franciszka 11 lat, Józef 4 lata i Paweł 2 lata. Starszy brat Aleksandra – Jan (1865-1945) ożeniony z Katarzyną Jachewicz (1875-1948) był w Ostrowie stelmachem. Następny Adam (1869-1943) z żoną Katarzyną Domańską (1881-1943) zginęli razem podczas okupacji. Siostra Franciszka (1874-?) wyszła za Józefa Milańczuka (1864-?). Franciszek Stanisław (1877-1939) ożenił się z Pauliną Korzan (1890-1967). Po roku 1877 rodzina Maleszyków przeszła na prawosławie. Dzieci urodzone po tym roku przyjęły nową wiarę, poprzednie pozostały w katolickiej. Kolejny brat Jan (1881-?) nie jest bliżej znany. Siostra Aleksandra – Katarzyna (1883-1933) po śmierci swej siostry Józefy (1885-1911) poślubionej Janowi Walkiewiczowi (1882-1945) wyszła rok później za powyższego wdowca. Kolejna siostra Marianna (1883-1954) wyszła za Jana Doroszewskiego (1869-1940). Ostatni z braci – Stanisław (ok. 1885-?) miał dwie żony – Franciszkę Ziółkowską (1888-?) oraz nieznaną z imienia Kołkiewiczównę. Jego dzieci wyjechały do Kanady.
Mój dziadek opowiedział mi następującą historię, jak to przybył na front wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 roku. Aleksander przyjechał na koniu, by zdać raport do siedziby kompanii. Był już w pełni oficerem i musiał wyglądać imponująco w swym mundurze. Podczas jazdy wzdłuż pozycji zauważył swych dwóch kolegów ze Szkoły Kadetów. Zeskoczył z konia, by się z nimi przywitać. Prawie natychmiast japońska artyleria rozpoczęła ostrzał ich pozycji. Szybko zajęli się działem, by odpowiedzieć ogniem, tak jak ich tego nauczono w Szkole Kadetów. Aleksander zajął pozycję po środku – dwaj pozostali po obu jego stronach. Japoński pocisk wystrzelony został tak precyzyjnie, że uderzył w wylot lufy armaty eksplodując naprzeciw nich. Dwóch jego przyjaciół zostało zabitych na miejscu – on pozostał nietknięty. Nigdy nie mógł zapomnieć tego, co się wydarzyło. Pamiętam, jak od czasu do czasu wznosił dłonie do góry pytając: „Czemu ja Boże? Czemu wziąłeś ich a nie mnie?””Za swych młodych lat Aleksander jak wielu z jego przodków Maleszyków służyło carowi. Członkowie rodziny służyli u cara Rosji od tak dawna, jak tylko pamiętano. Aleksander został wybrany na ucznia Szkoły Kadetów. Najwyraźniej ucieszył się tą perspektywą oraz tym, że został jednym z kandydatów na oficera artylerii – w tym czasie cieszyli się oni poważaniem w armii. Pamiętam kilka historyjek z jego wczesnych lat, które opowiadali mi inni ludzie, którzy znali go w tym czasie, ale pominę je w tej biografii. Wystarczy powiedzieć, że Aleksander żył pełnią życia jako nieżonaty oficer.
Niespodziewana przyjaźń pomiędzy Aleksandrem – kozakiem a carem Rosji – Mikołajem II miała odmienić jego życie. Ich znajomość rozpoczęła się podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 r. Aleksander został ranny, kiedy Japończycy zdobyli jego pozycje artyleryjską. Został ugodzony bagnetem w prawą łydkę godzinę po poddaniu się. Zrobił to żołnierz japoński z czystego bezmyślnego sadyzmu. Pamiętam, jak pewnego dnia pokazał mi tą bliznę. Była całkiem duża i brzydka (4-5 cm. wzdłuż), gdyż japoński żołnierz wbijając bagnet dodatkowo przekręcił go w nodze. Car odwiedził szpital polowy, gdzie Aleksander dochodził do siebie. Podczas odznaczania go medalem Mikołaj II zaczął z nim rozmawiać. Niemal natychmiast rozmowa zaczęła się kręcić. Pomocnicy carscy chcieli ruszyć do kolejnej osoby, ale car odmówił pójścia dalej. Miał już nowego przyjaciela i nie chciał przestać z nim rozmawiać. Na koniec ich konwersacji Mikołaj II polecił mu przybyć do jego pałacu w Sankt Petersburgu, gdy tylko wyzdrowieje, by mogli dalej rozmawiać. Aleksander mianowany został oficerem gwardii pałacowej, a także osobistym nauczycielem dla małego Aleksego – syna cara. Jadał z nim nawet raz w tygodniu posiłki. Bywało, że robił to nawet częściej. Podczas nich Mikołaj II dyskutował zAleksandrem o polityce oraz postępach swego syna. Car wyraził chęć do ustanowienia bardziej demokratycznej formy rządu. Przeszkodą byli jednak bojarzy, którzy blokowali go w tych zamiarach. Był tym bardzo sfrustrowany.
Jakiś czas po tym Aleksander opuścił służbę u cara i wyjechał do USA w 1907 r. Był zawiedziony politycznym klimatem w Rosji uważając, że jest niereformowalny, więc uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyjazd. Już w Stanach Zjednoczonych Aleksander posiadał bar znajdujący się blisko doków portowych. Pomagał jak mógł swym przyjaciołom z Ostrowa, którzy zdecydowali się na emigrację. Jego imię i adres pojawiały się w spisach podróżnych jako cel podróży wielu osób z Ostrowa, a także przyjaciół i krewnych.
Około roku 1912 Aleksander otrzymał list od Mikołaja II proszącego go o powrót do Sankt Petersburga. Pomimo tego że jego żona nie chciała wyjechać, Aleksander zabrał swoją rodzinę i wyjechał do Rosji. Mianowano go sędzią zajmującym się sprawami politycznymi. Doczekał się ze swoją żoną kolejnego syna Czesława (1912-?) oraz trzech córek Janinę Irenę (1920-2006), Eugenię (1922-1952) oraz Jadwigę (1922-?). Dzieci urodziły się w Ostrowie Lubelskim. Polska była wtedy dla rosyjskich oficerów popularnym miejscem do posiadania letnich gospodarstw. Podróże wymagały sporo czasu, lecz Rozalia chciała mieć pewność, że jej dzieci urodzą się w Polsce, a nie w Rosji. Nie darzyła cara taką miłością jak Aleksander.Aleksander poznał w Stanach Rozalię Latkowską i ożenił się z nią w 1909 r. Dziadek Rozalii był utalentowanym skrzypkiem, który dał kilka koncertów dla cara. Niestety zmarł młodo w wieku 45 lat. Pierwsze dziecko Aleksandra – Wacław urodził się w New Jersey 21 listopada 1910 r. „Rózia”, jak pieszczotliwie nazywał swą żonę Aleksander, przekonała go do sprzedaży baru będącego w obszarze przechodzącym transformację i stającym się co raz mniej atrakcyjną lokalizacją dla biznesu. Przenieśli się do Detroit w Michigan. Tam pracował dla Henry’ego Forda – przemysłowca amerykańskiego, który założył w Detroit w 1903 spółkę Ford Motor Company. Szybko stał się nadzorcą w fabryce. Henry Ford jadał kolację z Aleksandrem przynajmniej raz w miesiącu, podczas której omawiali sprawy rodzinne, polityczne, a także sposoby usprawnienia linii montażowych fabryk samochodów.
Pewnego dnia opowiedział mi sprawę jednej Polki aresztowanej za śpiewanie anty-carskiej piosenki w miejscu publicznym i to w obecności dwóch policjantów. Aleksander poprosił ją o zaśpiewanie takiej piosenki, a ona zrobiła to w języku polskim. Był to popularny wówczas utwór, do którego dysydenci w Sankt Petersburgu zmienili parę słów, by naśmiewać się z cara. Aleksander zapytał ją, czy jest mężatką – odpowiedziała twierdząco. Zapytał też, czy posiada dzieci. Kobieta odpowiedziała, że pięcioro. Wtedy Aleksander zapytał, co zrobią jej dzieci bez niej przez osiem lat. Rozpłakała się. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko łkaniem kobiety. Ostatecznie zapytał tych dwóch policjantów, czy rozumieją język polski. Odpowiedzieli przecząco. Nie mogli zrozumieć, co dokładnie śpiewała, ale rozpoznawali melodię. Aleksander wykorzystał okazję i powiedział stróżom prawa, że słowa, które ta kobieta wyśpiewała w rzeczywistości były ku czci cara. Policjanci przeprosili wylewnie kobietę, a Aleksander umorzył sprawę. Następnie wziął kobietę na bok i skarcił ją za brak odpowiedzialności wobec własnych dzieci. Obiecała już odtąd nie obrażać cara w pieśniach czy w rozmowach. Już później podczas Wielkiej Rewolucji 1917 roku, kiedy Aleksander siedział w sali sądowej, rewolucjoniści włamali się do budynku i postawili zarzuty. Miał kilka minut na pojednanie z Bogiem, później miał być rozstrzelany. Wtedy z tyłu grupy przemówiła uzbrojona buntowniczka. Rozpoznała w nim sędziego, który umorzył jej sprawę, kiedy to śpiewała pieśni obrażające cara. Powiedziała pozostałym, co Aleksander zrobił dla niej i jej rodziny. Lider grupy powstrzymał się, ale wycelował pistolet w jego głowę mówiąc, by dokonał wyboru: albo spakować się i wyjechać do Polski ze swoją rodziną tak szybko jak to tylko możliwe, albo zostać w Rosji i niechybnie zginąć. Dziadek powiedział mi, że martwy nikomu by nie pomógł – tylko żyjąc mógł pomóc swojej rodzinie i innym. Podziękował i natychmiast jak tylko mógł, opuścił Rosję. Nie oznaczało to jednak końca jego służby wobec cara.
Aleksander wysłał swoją rodzinę do Polski, a sam wstąpił jako oficer w szeregi Białej Armii. Uważał za swój obowiązek dowodzenie grupą mającą na celu odbicie cara z rąk rewolucjonistów. Kiedy zbliżyli się do domu, w którym więziony był car ze swoją rodziną, szybko zobaczył, że misja jest skazana na niepowodzenie. Jego ludzie mieli tylko karabiny, pistolety i ograniczoną ilość amunicji, podczas gdy budynek, w którym więziono cara miał stanowisko karabinu maszynowego otoczonego drutem kolczastym. Obrońcy byli lepiej uzbrojeni i ich pozycja była nie do zdobycia z punktu widzenia Aleksandra. Frontalny atak na bramę byłby samobójstwem. Nie mogli nic zrobić, jak tylko pozostawić budynek pod obserwacją. Dziadek opowiedział mi jeszcze historię, kiedy to został wysłany do Niemiec z pewną grupą osób, aby wynegocjować traktat pokojowy. Ku ich zaskoczeniu zostali wtrąceni do więzienia! Aleksander nie był pesymistą i nigdy się nie poddawał. Zaprzyjaźnił się ze strażnikami i błyskawicznie nauczył się niemieckiego. Szybko dowiedział się, że niektórzy z nich byli gotowi przyjąć łapówkę, by dostarczyć im wiadomości zewnątrz czy kupić jakieś potrzebne rzeczy. Później komendant więzienia powiedział im, że każdy kto brał lekcje języka niemieckiego, otrzyma lepsze jedzenie i warunki życia. Dziadek korzystał z danych mu możliwości jak tylko mógł i starał się umilać sobie czas spędzony w więzieniu. Nie mam pojęcia, jak długo tam siedział, ale w końcu delegacja została wypuszczona i udała się z powrotem do Rosji. Aleksander posługiwał się pięcioma językami, choć nie pamiętam jakimi dokładnie. Pamiętam, że mówił z łatwością po ukraińsku, rusku, czesku, słowacku i niemiecku.
Pewnej nocy ujrzeli ciągnięty przez konie wóz i pewną liczbę uzbrojonych ludzi na koniach opuszczających dom[1]. Aleksander z paroma ludźmi podążyli za wozem. W końcu byli w stanie rozpoznać dwójkę dzieci jadących razem z woźnicą. W nocy konwój z wozem zatrzymał się, rozpalono ognisko i rozstawiono dookoła straże. Byli przestraszeni i dużo pili. Podejrzewali, że są śledzeni, ale nikogo nie widzieli. Pewnej nocy dowódca grupy wykrzyczał, że ktokolwiek tam jest, powinien z nimi porozmawiać. Aleksander wyszedł z ciemności i zaczęła się rozmowa. Człowiek wyznał, że przewożą ciało cara i innych, ale Aleksy i Maria są wciąż przy życiu! Najwyraźniej nikt nie był w stanie zabić dwoje dzieci. Mieli dość rzezi. Zostawili to innym do zrobienia, gdyż sami mieli dosyć zabijania. Aleksander wykupił Aleksego i Marię. Zabrał ich ze swymi ludźmi do pewnego gospodarza i jego żony, którzy zgodzili się zaopiekować dziećmi jak własnymi i nie ujawniać ich prawdziwych tożsamości. Wtedy Aleksander widział dzieci po raz ostatni i nie słyszał o nich już nigdy więcej. Przyłączył się do Białej Armii, a kiedy stało się jasne, że Anglia nie zamierza wspomóc ich zapasami broni i amunicji jak obiecała – rozpuścił swój oddział, by żołnierze wrócili do domów, gdyż wojna jest przegrana.
Aleksander powrócił do swojej rodziny zamieszkałej na rodzinnym gospodarstwie w Ostrowie Lubelskim. Babcia powiedziała mi, że gdy Aleksander podjechał na koniu, nie mogła stwierdzić, czy jest to jej mąż – wyglądał na tak zmęczonego, chudego i zaniedbanego. Powiedziała mi, że ich gospodarstwo było po drugiej stronie ulicy w odległości krótkiego spaceru od posiadłości popa Kościoła Prawosławnego. Dalsza droga podzielona była na dwie części: trzeba było przechodzić obok bardzo dużego drzewa, na które dzieci uwielbiały się wspinać.
Podczas pobytu w Ostrowie Aleksander był aktywny w Radzie Rodziców oraz że był kilka razy pobity za jego postępowe poglądy na edukację. Był tez radnym Pierwszej Konstytucyjnej Rady Miasta w latach 1920-1925. Posiadał piec ceglany i pracownię bednarską On i jego rodzina byli wyznania prawosławnego.
Moja matka powiedziała mi kiedyś, że idąc z rodziną w niedzielę na mszę do cerkwi zastali bramy zamknięte łańcuchami tak, że nikt nie mógł wejść do środka. Jednostka polskiej kawalerii stała przed świątynią. „Przypadkowo” pojawił się tam też ksiądz katolicki. Jak tylko przybyła reszta wiernych na nabożeństwo, zostali stłoczeni przez żołnierzy, którzy nie pozwolili nikomu odejść. Stało tam przed świątynią ogromne drzewo. Oficer powiedział do zgromadzonych, że ich cerkiew została zamknięta do odwołania. Dano im możliwość zmiany wiary na katolicką dzięki obecnemu tam księdzu. Ci którzy odmówili, a było ich kilku, zostali przywiązani do tego drzewa i chłostani do skutku. Inni przeszli na wiarę katolicką, lecz Aleksander odmówił przechrzczenia. Został przywiązany do drzewa i chłostany. Bez względu na to jak mocno bito, odmawiał zerwania z prawosławiem. Jego plecy były okropnie skrwawione. Żona z dziećmi i wielu zgromadzonych zaczęło zawodzić i wzywać Boga o pomoc. W końcu moja babka podeszła do dziadka i błagała go, by zmienił wiarę dla dobra swych dzieci, gdyż polscy żołnierze nie przestaliby chłosty, aż osiągną swój cel. Chcieli dać na nim przykład dla reszty prawosławnych. Wreszcie dziadek ustąpił. Odcięto go od drzewa i przeszedł na katolicyzm jeszcze zanim pozwolono kobietom na opatrzenie jego ran. Ostateczną zniewagą dla byłych wiernych prawosławnych było zrzucenie krzyża ze szczytu świątyni na rozkaz polskiego oficera. Jeden z nich zarzucił linę, złapał krzyż, przywiązał sznur do siodła i dźgnął ostrogami konia, by ten ruszył i pociągnął krzyż w dół. Krzyż był jednak nieruchomy. Przyłączył się drugi kawalerzysta, który również zarzucił linę na krzyż i razem z pierwszym zaczęli ciągnąć. Udało się. Słychać było głośny huk walącego się na ziemię krzyża, który spadając trafił w jeźdźca zabijając go na miejscu. Zgromadzeni odebrali to jako znak wyraźnego Bożego niezadowolenia. Wszyscy udali się do domów. Było kilku katolików wyzywających Aleksandra od „carysty”, lecz on był z tego dumny i nie przejmował się nimi. Wyjątkiem były te sytuacje, gdy został zaatakowany i pobity za swoje poglądy na edukację. Chciał bardziej liberalnej edukacji dla wszystkich dzieci, a nie parafialnej i opartej na religii. Był jednak silny opór.
Miesiąc przed śmiercią moja matka opowiedziała mi taką historię. Wacław i Czesław (synowie Aleksandra) nie byli wysocy. Wacław był wybuchowy, co jego rodzice przypisywali temu, że doznał urazu głowy będąc dzieckiem – niania na statku płynącym przez Atlantyk opuściła go i głową uderzył w metalowe schody. Po tym zdarzeniu stał się bardzo nadpobudliwy. Gdy rodzina mieszkała jeszcze w Ostrowie, z Wacława nabijała się grupa rówieśników. Większość miasteczka była wtedy rzymskokatolicka, kiedy rodzina Maleszyków była prawosławna. Zwali jego ojca „carystą”. Pomimo tego Aleksander był właścicielem cegielni i bednarzem, a także był członkiem Rady Rodziców. Wacław padał często ofiarą pobicia, kradziono jego pieniądze, buty itd. Grupa posunęła się nawet do tego, że zaczęła mu grozić śmiercią. Ostatecznie był tak przerażony, że zaczął nosić pistolet dla własnej ochrony. Moja mama powiedziała mi, że to był powód, dla którego Aleksander ze swym bratem Stanisławem mieli różnice poglądów natury etycznej. Pewnego wieczoru Wacław szedł do domu, kiedy został zaatakowany przez grupę. Wyciągnął pistolet i powiedział, by zostawili go w spokoju. Zaczęli sie z niego śmiać i biec za nim. Wacław strzelił z pistoletu i zabił jednego z nich. Pozostali, przerażeni, zaczęli uciekać. Wacław poszedł do domu w panice, powiedział swemu ojcu o zdarzeniu. Aleksander zaczął natychmiast sprzedawać swój majątek.
5 kwietnia 1929 roku w Parczewie w obecności notariusza Drozdowkiego Aleksander sprzedał swoje nieruchomości wdowie Mariannie Grodek zd. Bunia (1883-1959) za sumę 5200 zł i wyjechał do Gdańska[2]. Chciał powrócić do USA, ale nie mógł. Stany Zjednoczone zatrzymały emigrację z Rosji. Ostatecznie osiedlił się w Kanadzie w mieście Toronto[3]. Pamiętam, że nie tak daleko od miejsca gdzie żył mój dziadek był „White Russian Club” -litery były wymalowane na oknie drugiego piętra z widokiem na ulicę.
Uważam swego dziadka za wielkiego człowieka. Nauczyłem się wiele o życiu właśnie od niego, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Jego koniec przyszedł w wieku 92 lat. Poślizgnął się w domu, upadł łamiąc żebro, wtedy złapał zapalenie płuc. To był bardzo smutny czas dla całej rodziny.
Po pogrzebie dziadka zebraliśmy się z tyłu jego domu na poczęstunek. Dom był pełen przyjaciół i krewnych. Po posiłku ktoś zapukał do drzwi. Podszedłem i otworzyłem. Przed drzwiami stało dwóch Rosjan w garniturach. Chcieli rozmawiać z babcią Rozalią. Mężczyzna podziękował jej za służbę jej męża dla cara i wręczył kopertę. Opuścili nas tak szybko, jak przyszli. Babcia otworzyła kopertę nie wiedząc czego się spodziewać. W środku było 5 tys. dolarów w gotówce na cele pokrycia kosztów pogrzebu. To było dla nas obu kompletne zaskoczenie. Babcia spojrzała mi w oczy, położyła palec na ustach i powiedziała: „Cichosza”. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy”.
Tłumaczenie: Marek Bunia
[1] Nie pamiętam dokładnie czy chodziło o zaprzęg konny czy o ciężarówkę.
[2] Działka Aleksandra była na ulicy Batorego pomiędzy domem Ireny Walkiewicz a Kołkiewiczami.
[3] Księżniczka Olga (siostra cara Mikołaja II) przybyła w tym czasie do Toronto łącząc się z rosyjską emigracją.
Chciałbym tym razem przybliżyć czytelnikom postać całkowicie
nieznaną w naszym ostrowskim regionie. Historiografia naszej okolicy jest szczególnie okazała właśnie z okresu II wojny światowej. Wydarzenia sprzed 76 lat nie tak wcale odległe (naoczni świadkowie wciąż jeszcze żyją) wywarły znaczny wpływ na naszą regionalną tożsamość. Stały się elementem dominującym przysłaniającym całą „resztę”. W tym artykule oraz w kolejnych postaram się odwrócić dominujące trendy. Nasza ziemia może się poszczycić osobowością posiadającą szerokie znajomości w sferach towarzyskich, naukowo – literackich i politycznych XIX – wiecznej Warszawy.
Adelajda Jadwiga Dunin urodziła się we wsi Głębokie, a następnie ochrzczona została w kościele parafialnym w Ostrowie Lubelskim 16 grudnia 1789 roku (5 miesięcy po wybuchu rewolucji francuskiej). Miała troje rodzeństwa: Seweryna Wincentego (1791) oraz dwie siostry, bliźniaczki: Antoninę i Elżbietę (1792). Adelajda pochodzi z rodziny arystokratycznej jako córka Tymoteusza Bartłomieja Dunina ze Skrzynna herbu Łabędź urodzonego również w Głębokim (1754-?) oraz Anny Ursyn-Niemcewicz herbu Rawicz (ok. 1750-?). Duninowie, zamiennie zwani Łabędziami, należą do najstarszych szlacheckich rodów polskich. Ich protoplastą był żyjący w XII wieku możnowładca, wojewoda i doradca księcia Bolesława Krzywoustego komes Piotr Włostowic (ur. ok. 1080, zm. 1153). Duninowie (używający tego nazwiska od XV w.) pochodzili z miejscowości Skrzynne (obecnie Skrzyńsko) koło Opoczna. W Głębokim osiedlili się w połowie XVIII wieku będąc właścicielami lub współwłaścicielami tej wsi. Ojciec Tymoteusza Dunina a dziadek Adelajdy – Aleksander Dunin (ok. 1719-1789) – towarzysz pancerny oraz chorąży dobrzyński pochowany w krypcie pod naszym kościołem był drugim mężem Elżbiety Horoch (ok. 1718-1768), również pochodzącej z zamożnego szlacheckiego rodu herbu Trąby, z ziemi chełmskiej. Jej pierwszy mąż Andrzej Goski (1693-1748) herbu Prawdzic, (urodził się i zmarł w Głębokim), skarbnik bracławski i chełmski był synem Jana Franciszka Goskiego (ok. 1665-?) chorążego chorągwi husarskiej Rafała Leszczyńskiego wojewody poznańskiego, która brała udział w odsieczy wiedeńskiej w 1683 r. Goscy byli właścicielami wsi Głębokie od lat 90-tych XVII wieku.
Matka Adelajdy wywodzi się z polskiego rodu szlacheckiego, którego przedstawiciele w XVII-XVIII wieku piastowali urzędy ziemskie w Wielkim Księstwie Litewskim, szczególnie w województwie brzesko-litewskim Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jego przedstawiciele używali przydomka Ursyn, nawiązującego do niedźwiedzia w herbie Rawicz. Powoływali się też na pochodzenie ze starożytnego Rzymu i pokrewieństwo z włoskimi Orsinimi oraz na przejściowe przebywanie członków rodu w Niemczech, czego odbiciem miałoby być – nazwisko Niemcewicz. Bratem Anny był Julian Ursyn-Niemcewicz (1757-1841) polski dramaturg, powieściopisarz, poeta, historyk, pamiętnikarz, publicysta, tłumacz, wolnomularz oraz zastępca wielkiego mówcy Wielkiej Loży Narodowej Wielkiego Wschodu Polskiego w 1781 roku.
Myśl powołania instytucji kanoniczek powstała na zachodzie we Francji z dokładnie tych samych przyczyn co wyżej przywołany. Zgromadzenia nie założyła osoba duchowna, lecz arystokrata dbający o majątek rodziny. To starszy syn dziedziczył majątek, wpływy oraz imię. Panny potężnych rodów kierowano do zakonów, bo nie mogły mieć nawet nadziei na posag od starszych sióstr. Poświęcały się w samotności ciągłej modlitwie do samej śmierci. Wynaleziono więc Zgromadzenie kanoniczek, w którym to panny z zamożnych, szlacheckich domów mogły wieść żywot bez żadnych ślubów, ale pod karnością zakonną. Adelajda mogła cieszyć się życiem, wyjeżdżać w dalsze podróże, brać udział we wszystkich uroczystościach, ale jedynie za przyzwoleniem swojej przełożonej. Ogromną zaletą była też możliwość wyjścia za mąż. Była więc zakonnicą o tyle tylko, że mieszkała za kratą klasztorną, że miała stół wspólny z innymi towarzyszkami, odmawiała modlitwy, śpiewała pieśni i przysięgała na posłuszeństwo kanoniczki.Dzieciństwo i lata młodzieńcze Adelajda prawdopodobnie spędziła z rodziną w rodzinnej posiadłości we wsi Głębokie. Kiedy już jednak dorosła, jej ojciec postanowił, by wstąpiła do zgromadzenia Kanoniczek. Majątki szlacheckie wówczas nie dzielono równo pomiędzy całe potomstwo, a przekazywano tylko najstarszemu synowi. Młodszych synów wysyłano na dwór królewski albo do seminarium. Córki kierowano do kapituły kanoniczek. Praktyka ta podyktowana była obawą przed rozdrabianiem wielkich majątków magnackich czy szlacheckich, które to pomniejszone godziły w dumę i honor rodu. Tak też majątek po ojcu Tymoteuszu Duninie odziedziczyć musiał młodszy brat Adelajdy – Seweryn.
Kapituły we Francji miały charakter feudalny. W niejednym miejscu przełożona przybierała tytuł księżnej i nawet tego tytułu udzielała bliższym krewnym. Były kapituły, co posiadały pewne prawa polityczne, co wysyłały szeregi zbrojnych na wojnę. Były tez takie, które jak opactwa bogate i potężne, co nawet do księży rozciągały swoją władzę. Tutaj kanoniczki aż z trzydziestu dwóch pokoleń musiały wywodzić szlachectwo swoje z ojcowskiej i z macierzystej linii. Chodziły też kanoniczki w płaszczach długich podbitych gronostajami.
Kapituł takich w XVIII wieku było wiele we Francji, ale najsławniejsza mieściła się w mieście Remiremont w Lotaryngii. Tamtejsza kapituła była jakby stolicą zakonu złożonego z panien znakomitych rodów. Była bogatą i dobrze uposażoną. Miała prawdziwie feudalnego ducha. Ksieni w Remiremont była zwyczajnie księżniczką i to nawet panującego rodu. Sam król francuski był najbliższym opiekunem kapituły.
W Polsce Zgromadzenie kanoniczek Świeckich od Niepokalanego Poczęcia NMP założyła Antonina z Zahorowskich Ordynatowa Zamoyska w 1744 roku, w Warszawie wzorując się na w/w francuskiej kapitule. Nie było jednak możliwe przeniesienie wszystkich rozwiązań z zachodu. Finansowanie z kasy książęcej nie było możliwe. W kraju nad Wisłą głównym więc celem powołania tego Zgromadzenia była potrzeba stworzenia pannom z dobrych domów możliwości służenia Bogu i ludziom bez rygoru zakonnej klauzuli. W pierwszej połowie XVIII wieku a szczególnie kiedy w Lotaryngii panował Stanisław Leszczyński – były król polski panowała w Polsce moda na wszystko co francuskie. Język francuski spełniał wówczas taką rolę jak dziś język angielski. Przeszczepiano na nasz grunt wiele rozwiązań z zakresu myśli, techniki, mody, architektury czy polityki. Jednym z przykładów są siostry wizytki, które zostały sprowadzone z Francji w roku 1654 przez Ludwikę Marię Gonzagę, wdowę po królu Władysławie IV oraz żonę króla Jana Kazimierza.
Kapitułę zgromadzenia stanowiła ksieni i 11 panien I-go chóru, które musiały legitymować się wielopokoleniowym szlachectwem. Kanoniczki, z wyjątkiem ksieni, mogły wychodzić za mąż. Pierwsza siedziba Zgromadzenia znajdowała się na terenie Marywilu, tj. w miejscu w którym obecnie stoi Teatr Wielki. W 1782 roku została erygowana tytularna parafia p.w. św. Jędrzeja. W 1817 r. kościół został przekazany kanoniczkom. Po jego przebudowie według projektu architekta Piotra Aignera, to miejsce (od 1819 roku) stało się nową siedzibą Zgromadzenia. Kanoniczki prowadziły działalność charytatywną. Pracowały jako pielęgniarki w szpitalach, opiekowały się żołnierzami walczącymi podczas I-ej Wojny Światowej i warszawskimi gazeciarzami. Organizowały rekolekcje dla artystów, nauczycieli i młodzieży szkolnej. U kanoniczek częstym gościem bywał Henryk Sienkiewicz, który w kościele św. Andrzeja brał ślub z Marią Szetkiewiczową, a potem z kanoniczką Marią Babską. Podczas Powstania Warszawskiego, na tym terenie zwanym „Redutą Kanoniczek”, toczyły się ciężkie walki. Pod koniec sierpnia 1944 roku kościół i budynki Zgromadzenia zostały zbombardowane i spalone. W czasie istnienia zgromadzenia panien kanoniczek było ponad 100 członkiń, w tym ich 12 przełożonych (ksień).
Adelajda Jadwiga Dunin wstąpiła do zgromadzenia pp. kanoniczek warszawskich 18 grudnia 1818 roku w wieku 29 lat. Jednak po 38 latach po śmierci V-tej ksieni Teresy Karśnickiej zebrała się 6 stycznia 1857 roku kapituła, na której tym razem wybrano nową ksienię zgromadzenia – Adelajdę Dunin. Miała wtedy 67 lat. Tak to wydarzenie przedstawia Kurier Warszawski z 16 stycznia 1857 roku:
Wspomnieliśmy wczoraj o uroczystości installacji nowej Xieni Kapituły PP. Kanoniczek Warszawskich. Uroczystości takiej nie widzieliśmy jeszcze. „Kurier” bowiem nie istniał, kiedy się odbyła przed laty niespełna 40tu, installacja Xieni Karsznickiej. Wczoraj więc z rana kościół św. Andrzeja, przybrany był jak na święto. Przed Wielkim Ołtarzem Niepokalanie Poczętej Boga Rodzicy, gorzało liczne światło. O w pół do 10tej, zebrał się w stallach swoich, Chór Dam Kapituły, w ubiorze ceremonjalnym: w czarnych sukniach, pąsowych wstęgach, przez ramię założonych z Krzyżem Orderu Niepokalanego Poczęcia, błękitnych płaszczach morowych na ramieniu zawieszonych, czarnych kornetach i białych długo-zwisłych zasłonach. Ubiór Xieni tem się różni od ubioru Kanoniczek, że używa płaszcza czarnego zamiast błękitnego. O godzinie 10tej przybył dla dopełnienia obrzędu z delegacji JW. JX. Fijałkowskiego, Arcy-Biskupa Metropolity Warszawskiego, JW. JX. Dekert, Archi-Dyakon Metropolitalny. Dostojny Prałat otoczony assystencją, odprawił przed Wielkim Ołtarzem Mszę Śtą, której Xieni ze świecą jarzącą w ręku, otoczona Kapitułą słuchała klęcząc. Po Kommunji Śtej Kapłańskiej nowo-obrana przyjmowała także Ciało i Krew Pańską. Gdy ukończyła się Msza Śta, JW. Celebrujący przywdziany w kapę, zaintonował Hymn Veni Creator, a po odśpiewaniu takowego, stanął przed Ołtarzem Wielkim. Wówczas Xieni, JW. Adelajda Dunin, w asysstencji dwóch Kanoniczek, zbliżyła się do stopni Ołtarza, a najdawniejsza z Jej towarzyszek, oświadczyła Prałatowi Celebrującemu prośbę Kapituły o zatwierdzenie dopełnionego wyboru. Spełniając żądanie, JW. Dekert, z mocy władzy nadanej sobie przez JW. Arcy-Biskupa Metropolitę, przyjął on nowej Xieni przysięgę i zainstallował w urzędzie
Julian Ursyn Niemcewicz aczkolwiek jej nie lubił, nazywał ją „panną Scudery”, oraz „niespokojną i chciwą kobietą”, u niej jednak pozostawił opuszczając w roku 1831 Warszawę liczne swoje rękopisy. Adelajda była wówczas osobą rozpoznawalną, posiadającą liczne kontakty w sferach towarzyskich, naukowo-literackich i politycznych Warszawy. Organizowała u siebie spotkania, na których omawiano bieżące tematy. Jednym z jej gości był badacz literatury i filolog, historyk filozofii, filozof, historyk i wojskowy Stanisław Rzewuski (1806-1831). W prowadzonym przez siebie „Dzienniku” od 1830 do 1831, oraz w „Uwagach nad wypadkami politycznymi z 1838-1840 i 1844”, podała mnóstwo interesujących wiadomości o nastrojach społeczeństwa w dobie powstania listopadowego i w czasach paskiewiczowskich. Charakteryzując ówczesne salony warszawskie, wymieniła osoby pozostające na usługach wywiadu rosyjskiego. Przytoczyła sporo nieznanych szczegółów m.in. o Stanisławie Sołtyku, który miał przed powstaniem „utrzymywać bliskie stosunki z Rosjanami w Warszawie, zwłaszcza z gen. Lewickim”; generałem Franciszkiem Kosseckim, który „miał dobrą głowę, ale niepoczciwy charakter, nigdy nie sprzyjał Polakom”. Pisała również o generale Chłopickim i Annie Wąsowiczowej, Kalasantym Szaniawskim: „bardzo uczony człowiek, uchodził on dawniej, nade wszystko podług zdania wuja mego, Niemcewicza, za nieprzyjaciela swego kraju; są ludzie, co i teraz tak myślą, chociażby teraźniejsze jego postępowanie inną o nim dać opinię powinno”. Fragmenty te pochodzą z notatki „Dziennika”, z dnia 4 sierpnia 1838 roku. Rękopisy Adelajdy Dunin w Bibliotece Krasińskich w Warszawie i w archiwum Bispingów w Massalanach uległy zniszczeniu w r. 1939 i 1944. Jej portret i tablica pamiątkowa znajdowały się w kościele pp. kanoniczek w Warszawie również zostały zniszczone wraz z kościołem w trakcie powstania warszawskiego.
Nasza wiedza o Adelajdzie wciąż jest cząstkowa. II wojna światowa a szczególnie powstanie warszawskie pozbawiło nas szansy na dokładne poznanie historii jej życia. Bezpowrotnie przepadł jej portret i archiwum zgromadzenia. Teraz z okruchów historii staramy się złożyć w miarę kompletny obraz przeszłości. Jest to zadanie trudne ale bardzo pasjonujące.Ksienia kanoniczek warszawskich Adelajda Jadwiga Dunin zmarła 6 października 1867 w Warszawie, w wieku 78 lat. Pochowana została na warszawskich Powązkach. Dziś grób Adelajdy jest mocno uszkodzony. Z czterech słupków ogrodzeniowych z piaskowca trzy są zniszczone a jeden jest lekko uszkodzony. Brakuje też kilka prętów z ogrodzenia. Sam grób jest też mocno zarośnięty paprociami.
Wszyscy pewnie mieszkańcy Ostrowa i być może okolicy znają nazwisko Dąże. Stanisław tego nazwiska był w okresie okupacji hitlerowskiej partyzantem a po niej burmistrzem w Ostrowie. Rodzina ta jednak skrywa ciekawą historię związaną z jej pochodzeniem.
Nazwisko zdawałoby się polskie ma francuskie korzenie. Wpadłem na to rozczytując akt zgonu Józefa Dąże:
Metryka ta wzbudziła moją żywą ciekawość z kilku powodów. Pierwszy z nich to niezwykła dokładność z jaką starano się podać miejsce urodzenia Józefa. Drugi sposób zapisu nazw francuskich i w końcu świadomość historyczna bliskiej rodziny zmarłego.
Działo się w mieście Ostrowie dnia pierwszego maja tysiąc osiemset czterdziestego pierwszego roku, o godzinie trzeciej po południu. Stawili się Wawrzyniec Domański lat sześćdziesiąt dwa tudzież Marcin Kozicki lat siedemdziesiąt dwa liczący: obydwaj mieszczanie tu w Ostrowie na gospodarstwie rolnem zamieszkali i oświadczyli, że na dniu trzydziestem kwietnia roku bieżącego o godzinie jedynastej przed południem umarł Jozef Donje wyrobnik w francuskiem państwie urodzony w mieście Lille Jor obwodzie Din w prowincji Gaskonii syn Antoniego i Marianny małżonków Donje lat siedemdziesiat dwa mający: pozostawił po sobie owdowiałą żonę Franciszkę z Kulczyckich. Po przekonaniu się naocznem o zejściu Donje akt ten stawającem przeczytany i wraz z niemi podpisany został.
[podpisy Wawrzyńca Domańskiego, Marcina Kozickiego oraz Gabriela Nieprzeckiego proboszcza]
Prawdę mówiąc miałem już podejrzenie, że nazwy „francuskie” w metryce były efektem zniekształceń fonetycznych, tyle że nie z francuskiego na polski, ale odwrotnie. Tylko zmarły mógł wiedzieć z jakiego miejsca pochodzi, ale najpewniej był niepiśmienny, więc nawet on znał je tylko ze słyszenia. Nie mam pojęcia komu i dlaczego przekazał te dane przed śmiercią (np. wszystkie inne dotyczące jego i jego rodziny metryki podają nazwisko Dąże (z odmianami) – tu komuś zależało na „francuskiej” pisowni. Zapisujący akt zgonu Józefa chciał z tych nazw ze słuchu zrobić „oryginalne” francuskie, pytanie jednak, czy mu wyszło. Możliwe bowiem, że popełnił błędy nie tylko fonetyczne. Możliwe np., że w ogóle nie było żadnego „obwodu Din” (lub podobnie). W akcie zgonu widać raczej miejscowość Lille-Jor-Din. Gdyby miało to wyrażać prawdziwą nazwę francuską to byłoby to L’Isle Jourdain, i taka miejscowość leży w Gaskonii (region Midi-Pyrenees, departament Gers), na zachód od Tuluzy. Zapisujący akt chciał na siłę dorobić francuską pisownię do zasłyszanych nazw. Być może są to nawet zniekształcenia dialektu gaskońskiego.
Z tego powodu inaczej spojrzałem także na pisownię nazwiska Józefa. Pomyślałem, że stało się z nim podobnie. Donje brzmi podejrzanie mało francusko. Natomiast, jeśli prawdziwe nazwisko czytano Dąże to możliwe, że pisało się ono Donjeux. I to już wygląda bardziej francusko. Z dokładnością do wymowy można spekulować także Donjoux – choć czytałoby się to Dążu. Ślady takich nazwisk można znaleźć we współczesnej Francji.
Zanim ta rodzina przybyła do Ostrowa przedtem zamieszkiwała wieś Wiski w parafii Huszcza pod Białą Podlaską. 15 kwietnia 1824 roku urodziła się tam córka zmarłego Józefa. Miał on również dwóch synów: Jana (1827-1881) i swego imiennika również Józefa (1831-1888), który był dziadkiem wspomnianego powyżej Stanisława Dąże (1904-1970).
Można być pewnym, że gdyby nie wyjątkowa dbałość najbliższej rodziny zmarłego Józefa Donjeux w utrwaleniu pamięci o jego korzeniach, która została uwieczniona na kartach księgi metrykalnej – dziś nie poznalibyśmy tej historii. W zdecydowanej większości akty zgonów i wcześniejszych z tego okresu nie odnajdziemy nawet danych o rodzicach zmarłego, który schodził z tego świata po ukończeniu lat ok. 50! Osoby zgłaszające zdarzenie będące najbliższą rodziną nie znali (o zgrozo) imion swych dziadków ani tym bardziej ich wieku. Stąd tak duże wynikają późnej różnice w wieku podawanym przez świadków a rzeczywistym. Sytuacja ta ulegała z upływem czasu znacznemu polepszeniu na co miał wpływ bez wątpienia wzrost zamożności ludności.
22 stycznia roku 2017 będziemy obchodzić 154. rocznicę wybuchu powstania styczniowego. Pamiętnikarze wydarzeń z owego czasu sami będąc pochodzenia szlacheckiego niewiele uwagi poświęcali chłopom. Opisywane tam wydarzenia pełne są szczegółów co do miejsc i opisów bitew, dowódców oddziałów czy innych oficerów – natomiast zwykły chłop, który niczym szczególnym się nie odznaczył poza uczestnictwem w powstaniu, z reguły skazany był na zapomnienie.
Aby zmienić taki stan rzeczy należy poświęcić czas na czasochłonne badania genealogiczne. Nie zawsze jednak gwarantują one sukces. Moje badania rodzin parafii Ostrów Lubelski zaowocowały odkryciem wielu wojskowych z terenu naszych parafii oraz żołnierzy w niej stacjonujących począwszy od II poł. XVII wieku do końca XIX wieku. W księgach metrykalnych z okresu powstania styczniowego udało mi sie odnaleźć tylko jednego ostrowianina – Jana Musika. Powodem dla którego dalsze poszukiwania są wręcz niemożliwe jest brak księgi zgonów z lat 1856-1868 – obecnej jeszcze w archiwum parafialnym za czasów proboszcza Stanisława Pawluczuka. Wzmiankę o Janie odnalazłem w pamiętniku Augustyna Respondka w przygotowaniu Marii Wójcik (str. 17). Natomiast podawany w książce Mariana Markiewicza pt. „Wojsko Polskie i żołnierze z Ostrowa Lubelskiego i okolicy” w spisie powstańców styczniowych Michał Sawicki oryg. Sowicki (1847-1869) był w rzeczywistości szeregowym 27 batalionu piechoty armii „carskiej” i w momencie wybuchu powstania miał 15 lat. Został wzięty do wojska Imperium Rosyjskiego dopiero 15 października 1868 roku, a zmarł podczas pełnienia służby 6 lutego 1869 roku. Tak szczegółowe o nim dane zawarte są w księgach metrykalnych naszej parafii.
Jan Musik – jedyny jak dotąd znany rdzenny mieszkaniec naszego miasteczka urodził się 5 października 1840 roku w Ostrowie z rodziców Filipa Jakuba Musika (1800-?) i Marianny zd. Jachewicz (1800-?). Miał czworo rodzeństwa: trzech braci – Pawła (1831-?) ożenionego z Agnieszką Jurach (1833-?), Jana (1834- ?), Antoniego (1836-1900) ożenionego z Julianną z Czeberaków (1834-1902) oraz jedną siostrę Mariannę (1843-1875) zamężną z Franciszkiem Drozdem (1841-1900), moim prapradziadkiem. Jan Musik ożenił się z pochodzącą również z Ostrowa, młodszą od siebie o prawie 6 lat Marianną Borysik 24 listopada 1862 roku w wieku 22 lat. Wybuch powstania 23 stycznia 1863 roku w 59 dni po jego ślubie był dla niego prawdopodobnie wielkim wstrząsem. Wiadomo, że do niego przystąpił, ale z jakich przyczyn? Manifest Rządu Tymczasowego obiecywał m.in. chłopom bezrolnym nadanie ziemi, jeśli wezmą udział w powstaniu. Czy rzeczywiście taka mogłaby być jego motywacja? Tego nie dowiemy się nigdy. Przypuszczać należy, że jako młodzieniec był po prostu patriotą – osobą jakich niewiele było wśród warstwy chłopskiej.
Praca Zielińskiego pt. „Bitwy i potyczki powstania styczniowego 1863-1864” podaje nam przygotowania, jak i przebieg bitwy pod Sobolewem, w której zginął nasz bohater. Uzbrojony był najpewniej w kosę nabitą w sztorc – broń, której wysoką skuteczność sprawdzono już w czasach insurekcji kościuszkowskiej. Przyłączył się więc do formacji kosynierów, jak przypuszczam do oddziału Zygmunta Koskowskiego byłego oficera rosyjskiego na Kaukazie, który od początku maja zaczął organizację oddziałów w ziemi lubartowskiej. Sprzymierzony z siłami powstańców z Podlasia Karola Krysińskiego, stawił czoła siłom rosyjskim pod dowództwem pułkownika Ćwiecińskiego, który stał na czele 4 rot piechoty (plus 4 działa) i sotni Kozaków (około 900 żołnierzy przeciw 700 powstańców). O godzinie dziewiątej rano pikiety oddziału Koskowskiego zawiadomiły o zbliżaniu się przednich straży moskiewskich. Koskowski nie czując się dość silny do samodzielnego odparcia nieprzyjaciela, zaczął cofać się powoli ku Sobolewu i naprowadził w ten sposób Rosjan pod strzelców Krysińskiego, którzy przyjęli ich rzęsistym ogniem i zmusili do cofania się. Kosynierzy ukryci z boku nie dotrzymali kroku i nie uderzyli na uciekających, a atakiem swym mogli dopełnić porażki. Ośmieleni tym Rosjanie wysunęli naprzód działa i rażąc kartaczowym ogniem, tak silnie natarli na strzelców Krysińskiego, że ten nie chcąc narazić oddziału na dotkliwsze straty, zaczął ustępować odstrzeliwując się. Walka trwała do godziny czwartej popołudniu. Polaków poległo 57, a 12 rannych zniesiono z pola bitwy. Liczba zabitych była większa niż liczba rannych, gdyż Rosjanie rannych dobijali. Nieprzyjaciel pochował swoich w 4 dołach, było ich według zeznań jeńca przeszło 100 zabitych, w tym 4 oficerów.
Jan Musik spoczął obok swoich towarzyszy broni na cmentarzu koło Kolonii Sobolew. Żył niecałe 23 lata. Pozostawił po sobie owdowiałą małżonkę, z którą nie miał potomstwa. Ona sama 22 listopada 1869 roku powtórnie wyszła za mąż za Filipa Borysa, wdowca z Bójek.