W maju tego roku Ostrów Lubelski odwiedziła rodzina Sztygliców – Żydów, którzy wywodzą się z Ostrowa, lecz przed II wojną światową wyemigrowali do Brazylii. Obecnie Sztyglicowie mieszkają w Izraelu, a wizyta w naszym miasteczku była dla nich wzruszającym powrotem do korzeni. Pan Abraham Sztyglic spisał historię swojej rodziny, wspomnienia z ich życia w Ostrowie i losy powojenne oraz wrażenia z tegorocznej wizyty specjalnie w celu ich publikacji w „Głosie Ostrowa”. Wspomnienia przetłumaczone z języka angielskiego publikujemy poniżej.
Wspomnienia rodziny Sztyglic
Abraham N. Sztyglic
Nasza wizyta w Ostrowie Lubelskim
Abraham Sztyglic z żoną Saritą w Ostrowie Lubelskim
Po wielu latach, ja, Abraham Sztyglic zdecydowałem się odwiedzić Ostrów Lubelski – miasto, w którym przyszedłem na świat w 1932 roku. Zabrałem ze sobą do Polski moją żonę, Saritę Sztyglic, oraz troje dzieci: Jorama (56 l.), Alona (53 l.) i Rachelę (46 l.). Chcieliśmy poznać i odbudować nasze emocjonalne więzi z korzeniami. Aby to osiągnąć, musieliśmy przyjechać do Ostrowa – miasta, gdzie żyło m. in. wiele pokoleń rodzin Zarobnik i Sztygliców.
Opuściłem Ostrów w wieku 4 lat w zimie 1937 roku wyjeżdżając do Brazylii. Nie pamiętam prawie niczego z tego okresu. Jedyną rzeczą jaką pamiętam były obchody żydowskiego święta Simchat Tora, kiedy to tańczyłem z flagą i jabłkiem (żydowska tradycja). Musiało to być w miejskiej synagodze. Moja mama Ruchla Sztyglic powiedziała mi, że w domu jej ojca Szamesa Zarobnika, który był szewcem, ludzie zwykli zbierać się na modlitwie. Często ich naśladowałem.Nasz przyjazd okazał się tak udany, że uznałem, że nasza wycieczka do Polski była zdecydowanie za krótka. Zostaliśmy przywitani przez pana Henryka Klementewicza, który włożył duży wysiłek w wyszukiwanie archiwalnych dokumentów dotyczących naszej rodziny poświęcając na to swój cenny czas. Byłem zaskoczony i podekscytowany, gdy zobaczyłem swój własny akt urodzenia, jak i mych kuzynów oraz akt zgonu mego dziadka z 1937 roku – na kilka miesięcy po tym, jak opuściliśmy Polskę. Dostałem nawet wersję elektroniczną swego aktu urodzenia, aby zastąpić nią starą. Po tym jak opuściliśmy Urząd Miejski przeszliśmy przez jezdnię i ujrzeliśmy miejskie Centrum Kultury, do którego postanowiliśmy wejść. Spotkaliśmy tam Marka Bunię, który podzielił się z nami swoją pracą nad genealogią katolickich i unickich mieszkańców parafii ostrowskiej. Cieszyliśmy się, że spotkaliśmy tak entuzjastycznego młodego człowieka, który zainteresowany jest przeszłością miasta. Przed wyjazdem przeszliśmy się jeszcze przez miasteczko, by poczuć, jak to jest przemierzać te same ulice, po których chodzili nasi przodkowie. Spotkaliśmy dwie kobiety, które były bardzo pomocne i pokazały nam drogę do starego żydowskiego cmentarza. Byliśmy bardzo wzruszeni tym, że cmentarz jest oznaczony. Ujrzeliśmy trochę połamanych płyt nagrobnych z wyrytymi na nich hebrajskimi napisami, następnie zapaliliśmy świeczkę za naszych zmarłych. To był moment, którego nigdy nie zapomnę.
Zimą 1937 roku, ja z mamą oraz z ciotką Golde Sztyglic i jej dwójką dzieci, Moszkiem i Roszą wypłynęliśmy na pokładzie polskiego statku „Kościuszko” z portu w Gdyni do Rio de Janeiro w Brazylii. Przybiliśmy do celu 11 marca 1937 roku. W Rio czekali już na nas mój tata Srul Sztyglic i mój wujek Simcha Sztyglic. Przypłynęli oni do Brazylii trzy lata wcześniej, w roku 1934, aby przygotować miejsce do osiedlenia się naszej rodziny. Niestety zdarzyła się tragedia. Mój kuzyn Moszko nie przeżył podróży – zmarł na statku z powodu choroby.

W Brazylii żyło się nam wspaniale. Żydowska społeczność w Rio zrobiła wszystko, co tylko mogła, by pomóc nam dostosować się do nowych warunków. Los sprzyjał mi na tyle, że mogłem zdobyć świetne wykształcenie i żyć szczęśliwie. Będę za to zawsze wdzięczny. W Brazylii moi rodzice dali mi najpiękniejszy dar, jaki kiedykolwiek otrzymałem – mego brata Samuela Sztyglica, urodzonego w 1938 roku.
Moi rodzice zdecydowali się nie rozmawiać ze mną o Ostrowie. Mieszkaliśmy teraz w innym miejscu i nie chcieli dzielić się ze mną smutną przeszłością. Myślę, że to jest właśnie powód, dla którego szukam swych przodków w Ostrowie – by odnaleźć swe korzenie oraz tożsamość.

Menucha Sztyglic, moja kuzynka, była jedyną osobą z rodziny Sztyglic, która podczas II Wojny Światowej uniknęła Niemców. Uciekła do Rosji zanim zajęli oni Ostrów. Menucha przyjechała do Izraela po zakończeniu wojny. Spotkałem ją w Izraelu w 1956 roku, kiedy tam zamieszkałem.
Mój dziadek Szames Zarobnik opuścił Ostrów wyruszając do USA w 1902 roku. Mieszkał przez 7 lat w Nowym Jorku, gdzie ciężko pracował, a zarobione pieniądze wysyłał do Ostrowa. Dziadek był bardzo religijnym Żydem – uznał, że żydowskie życie w Nowym Jorku nie jest wystarczająco żydowskie, dlatego powrócił w 1909 roku do Ostrowa, a po dwóch latach urodziła się moja mama, 1 lutego 1911 roku. Moi dziadkowie Szames i Masza Zarobnik zostali zamordowani przez Niemców. Ich troje dzieci: Ruchla, Jakub i Lejba wyemigrowali do Brazylii jeszcze przed wojną. Lejba nie był w stanie wydostać swej żony Simy Sztyglic Zarobnik (była siostrą mego ojca) i dwójki dzieci, Rebeki i Abrahama, na czas z Polski. Wszyscy zostali zamordowani.Mój ojciec Srul Sztyglic i wujek Simcha zdecydowali się opuścić Ostrów z powodu wzrastającego antysemityzmu oraz biedy. W drodze na statek zatrzymali się w Warszawie, by pożegnać się z ich starszym bratem, Herszelem Sztyglic. Próbował ich przekonać, by pozostali w Warszawie na stałe. Mówił, że w Brazylii, w kraju Trzeciego Świata jest bardzo gorąco i panuje duża wilgotność, a poza tym są tam węże. Sama historia mojego wujka Herszela jest fascynująca. Był on utalentowanym dzieckiem. Został oddelegowany z pracy, by studiować Torę. Ostrowski rabin powiedział, że Herszel bardzo utalentowany i nie może już go dalej uczyć. Zasugerował, by wysłać go do prestiżowej szkoły Jesziwa w Warszawie. Herszel przeniósł się tam i zaczął żydowskie studia teologiczne, ale po krótkim czasie opuścił uczelnię i zaczął studiować świeckie kierunki, matematykę i języki obce. Herszel Sztyglic był utalentowanym sportowcem – brał udział w zawodach pływackich. Ożenił się z Dorą, z którą miał dwoje dzieci. Mieszkał na ulicy Dzielnej 45 (obecnie ul. Dzielna 11). Cała rodzina została zamordowana przez Niemców i nadal nie wiem, gdzie i jak. Na szczęście mój tata i wujek nie posłuchali swego starszego brata i kontynuowali swą podróż do Brazylii. Podczas naszego ostatniego pobytu w Polsce, w Warszawie poprosiliśmy naszego kierowcę, aby zabrał nas na ulicę, gdzie mieszkał wujek Herszel. To także był cenny dla mnie moment, w którym mogłem w pewnym sensie się z nim pożegnać.

W maju 1999 roku podczas wyjazdu biznesowego do Brazylii zdołałem przekonać mego ojca, by wypełnił i wysłał formularze pamięci do Instytuty Jad Waszem w Jerozolimie, by uczcić pamięć o naszych ostrowskich członkach rodziny, którzy zostali zamordowani podczas Holokaustu. Mój tata miał wtedy 92 lata, ale był w dobrej kondycji i pamiętał wszystkie osoby. Przysiedliśmy na kilka godzin i wyszła nam lista 14 dorosłych i 18 dzieci. Ojciec Srul Sztyglic zmarł 15 września 1999 roku w Rio de Janeiro. Pochowany został na żydowskim cmentarzu obok swojej żony.
Nasza wycieczka do Polski w maju 2015 roku, a w szczególności do Ostrowa Lubelskiego zmieniła moje życie. Połączyłem się ze swoją przeszłością głęboko osadzoną w tym mieście. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie mi dane przeżyć coś takiego oraz będzie to pozytywnym wkładem w poprawę relacji między Polską i Izraelem.Razem z żoną Saritą Rosenthal Sztyglic opuściliśmy Brazylię 18 lutego 1956 roku, by rozpocząć nowe życie w młodym państwie Izrael. Urodziło się w nim nowe pokolenie, z którego wraz z żoną jesteśmy bardzo dumni. Wszystkie moje dzieci i wnuki ukończyły wyższe studia. Zdołaliśmy wychować je w duchu wartości humanistycznych, są oni profesjonalistami odnoszącymi sukcesy w pracy zawodowej. Moje dzieci pracowały na całym świecie: w Japonii, Południowej i Środkowej Ameryce, Afryce, Kanadzie, Europie i w USA. Jesteśmy dumni, że Izrael może dzielić się z resztą świata swoim dorobkiem technologicznym i intelektualnym.
tłum. Marek Bunia