
Prowadząc swoje badania genealogiczne nad parafią Ostrów Lubelski nawiązałem kontakt z rodziną Maleszyków, która wyemigrowała do USA i Kanady. Poznałem w ten sposób niezwykle barwną historię życia Aleksandra Maleszyka opowiedzianą mi przez jego wnuka Clifforda Johnstona, którą to przełożyłem z języka angielskiego.
Wspomnienia Aleksandra Maleszyka opowiedziane przez jego wnuka Clifforda Johnstona (opowiadane mu przez lata).Aleksander Maleszyk urodził się w Ostrowie Lubelskim w 1879 roku jako syn Andrzeja (1840-1916) i Anastazji z domu Kulik (1843-1905). Jego korzenie sięgają głęboko w historię Ostrowa. Pierwszy znany jego przodek – Jan z rodu Maleszyków urodził się około roku 1730. Miał dwanaścioro rodzeństwa z czego troje zmarło w młodym wieku – Franciszka 11 lat, Józef 4 lata i Paweł 2 lata. Starszy brat Aleksandra – Jan (1865-1945) ożeniony z Katarzyną Jachewicz (1875-1948) był w Ostrowie stelmachem. Następny Adam (1869-1943) z żoną Katarzyną Domańską (1881-1943) zginęli razem podczas okupacji. Siostra Franciszka (1874-?) wyszła za Józefa Milańczuka (1864-?). Franciszek Stanisław (1877-1939) ożenił się z Pauliną Korzan (1890-1967). Po roku 1877 rodzina Maleszyków przeszła na prawosławie. Dzieci urodzone po tym roku przyjęły nową wiarę, poprzednie pozostały w katolickiej. Kolejny brat Jan (1881-?) nie jest bliżej znany. Siostra Aleksandra – Katarzyna (1883-1933) po śmierci swej siostry Józefy (1885-1911) poślubionej Janowi Walkiewiczowi (1882-1945) wyszła rok później za powyższego wdowca. Kolejna siostra Marianna (1883-1954) wyszła za Jana Doroszewskiego (1869-1940). Ostatni z braci – Stanisław (ok. 1885-?) miał dwie żony – Franciszkę Ziółkowską (1888-?) oraz nieznaną z imienia Kołkiewiczównę. Jego dzieci wyjechały do Kanady.

Mój dziadek opowiedział mi następującą historię, jak to przybył na front wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 roku. Aleksander przyjechał na koniu, by zdać raport do siedziby kompanii. Był już w pełni oficerem i musiał wyglądać imponująco w swym mundurze. Podczas jazdy wzdłuż pozycji zauważył swych dwóch kolegów ze Szkoły Kadetów. Zeskoczył z konia, by się z nimi przywitać. Prawie natychmiast japońska artyleria rozpoczęła ostrzał ich pozycji. Szybko zajęli się działem, by odpowiedzieć ogniem, tak jak ich tego nauczono w Szkole Kadetów. Aleksander zajął pozycję po środku – dwaj pozostali po obu jego stronach. Japoński pocisk wystrzelony został tak precyzyjnie, że uderzył w wylot lufy armaty eksplodując naprzeciw nich. Dwóch jego przyjaciół zostało zabitych na miejscu – on pozostał nietknięty. Nigdy nie mógł zapomnieć tego, co się wydarzyło. Pamiętam, jak od czasu do czasu wznosił dłonie do góry pytając: „Czemu ja Boże? Czemu wziąłeś ich a nie mnie?””Za swych młodych lat Aleksander jak wielu z jego przodków Maleszyków służyło carowi. Członkowie rodziny służyli u cara Rosji od tak dawna, jak tylko pamiętano. Aleksander został wybrany na ucznia Szkoły Kadetów. Najwyraźniej ucieszył się tą perspektywą oraz tym, że został jednym z kandydatów na oficera artylerii – w tym czasie cieszyli się oni poważaniem w armii. Pamiętam kilka historyjek z jego wczesnych lat, które opowiadali mi inni ludzie, którzy znali go w tym czasie, ale pominę je w tej biografii. Wystarczy powiedzieć, że Aleksander żył pełnią życia jako nieżonaty oficer.

Niespodziewana przyjaźń pomiędzy Aleksandrem – kozakiem a carem Rosji – Mikołajem II miała odmienić jego życie. Ich znajomość rozpoczęła się podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 r. Aleksander został ranny, kiedy Japończycy zdobyli jego pozycje artyleryjską. Został ugodzony bagnetem w prawą łydkę godzinę po poddaniu się. Zrobił to żołnierz japoński z czystego bezmyślnego sadyzmu. Pamiętam, jak pewnego dnia pokazał mi tą bliznę. Była całkiem duża i brzydka (4-5 cm. wzdłuż), gdyż japoński żołnierz wbijając bagnet dodatkowo przekręcił go w nodze. Car odwiedził szpital polowy, gdzie Aleksander dochodził do siebie. Podczas odznaczania go medalem Mikołaj II zaczął z nim rozmawiać. Niemal natychmiast rozmowa zaczęła się kręcić. Pomocnicy carscy chcieli ruszyć do kolejnej osoby, ale car odmówił pójścia dalej. Miał już nowego przyjaciela i nie chciał przestać z nim rozmawiać. Na koniec ich konwersacji Mikołaj II polecił mu przybyć do jego pałacu w Sankt Petersburgu, gdy tylko wyzdrowieje, by mogli dalej rozmawiać. Aleksander mianowany został oficerem gwardii pałacowej, a także osobistym nauczycielem dla małego Aleksego – syna cara. Jadał z nim nawet raz w tygodniu posiłki. Bywało, że robił to nawet częściej. Podczas nich Mikołaj II dyskutował zAleksandrem o polityce oraz postępach swego syna. Car wyraził chęć do ustanowienia bardziej demokratycznej formy rządu. Przeszkodą byli jednak bojarzy, którzy blokowali go w tych zamiarach. Był tym bardzo sfrustrowany.
Jakiś czas po tym Aleksander opuścił służbę u cara i wyjechał do USA w 1907 r. Był zawiedziony politycznym klimatem w Rosji uważając, że jest niereformowalny, więc uznał, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyjazd. Już w Stanach Zjednoczonych Aleksander posiadał bar znajdujący się blisko doków portowych. Pomagał jak mógł swym przyjaciołom z Ostrowa, którzy zdecydowali się na emigrację. Jego imię i adres pojawiały się w spisach podróżnych jako cel podróży wielu osób z Ostrowa, a także przyjaciół i krewnych.
Około roku 1912 Aleksander otrzymał list od Mikołaja II proszącego go o powrót do Sankt Petersburga. Pomimo tego że jego żona nie chciała wyjechać, Aleksander zabrał swoją rodzinę i wyjechał do Rosji. Mianowano go sędzią zajmującym się sprawami politycznymi. Doczekał się ze swoją żoną kolejnego syna Czesława (1912-?) oraz trzech córek Janinę Irenę (1920-2006), Eugenię (1922-1952) oraz Jadwigę (1922-?). Dzieci urodziły się w Ostrowie Lubelskim. Polska była wtedy dla rosyjskich oficerów popularnym miejscem do posiadania letnich gospodarstw. Podróże wymagały sporo czasu, lecz Rozalia chciała mieć pewność, że jej dzieci urodzą się w Polsce, a nie w Rosji. Nie darzyła cara taką miłością jak Aleksander.Aleksander poznał w Stanach Rozalię Latkowską i ożenił się z nią w 1909 r. Dziadek Rozalii był utalentowanym skrzypkiem, który dał kilka koncertów dla cara. Niestety zmarł młodo w wieku 45 lat. Pierwsze dziecko Aleksandra – Wacław urodził się w New Jersey 21 listopada 1910 r. „Rózia”, jak pieszczotliwie nazywał swą żonę Aleksander, przekonała go do sprzedaży baru będącego w obszarze przechodzącym transformację i stającym się co raz mniej atrakcyjną lokalizacją dla biznesu. Przenieśli się do Detroit w Michigan. Tam pracował dla Henry’ego Forda – przemysłowca amerykańskiego, który założył w Detroit w 1903 spółkę Ford Motor Company. Szybko stał się nadzorcą w fabryce. Henry Ford jadał kolację z Aleksandrem przynajmniej raz w miesiącu, podczas której omawiali sprawy rodzinne, polityczne, a także sposoby usprawnienia linii montażowych fabryk samochodów.
Pewnego dnia opowiedział mi sprawę jednej Polki aresztowanej za śpiewanie anty-carskiej piosenki w miejscu publicznym i to w obecności dwóch policjantów. Aleksander poprosił ją o zaśpiewanie takiej piosenki, a ona zrobiła to w języku polskim. Był to popularny wówczas utwór, do którego dysydenci w Sankt Petersburgu zmienili parę słów, by naśmiewać się z cara. Aleksander zapytał ją, czy jest mężatką – odpowiedziała twierdząco. Zapytał też, czy posiada dzieci. Kobieta odpowiedziała, że pięcioro. Wtedy Aleksander zapytał, co zrobią jej dzieci bez niej przez osiem lat. Rozpłakała się. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko łkaniem kobiety. Ostatecznie zapytał tych dwóch policjantów, czy rozumieją język polski. Odpowiedzieli przecząco. Nie mogli zrozumieć, co dokładnie śpiewała, ale rozpoznawali melodię. Aleksander wykorzystał okazję i powiedział stróżom prawa, że słowa, które ta kobieta wyśpiewała w rzeczywistości były ku czci cara. Policjanci przeprosili wylewnie kobietę, a Aleksander umorzył sprawę. Następnie wziął kobietę na bok i skarcił ją za brak odpowiedzialności wobec własnych dzieci. Obiecała już odtąd nie obrażać cara w pieśniach czy w rozmowach. Już później podczas Wielkiej Rewolucji 1917 roku, kiedy Aleksander siedział w sali sądowej, rewolucjoniści włamali się do budynku i postawili zarzuty. Miał kilka minut na pojednanie z Bogiem, później miał być rozstrzelany. Wtedy z tyłu grupy przemówiła uzbrojona buntowniczka. Rozpoznała w nim sędziego, który umorzył jej sprawę, kiedy to śpiewała pieśni obrażające cara. Powiedziała pozostałym, co Aleksander zrobił dla niej i jej rodziny. Lider grupy powstrzymał się, ale wycelował pistolet w jego głowę mówiąc, by dokonał wyboru: albo spakować się i wyjechać do Polski ze swoją rodziną tak szybko jak to tylko możliwe, albo zostać w Rosji i niechybnie zginąć. Dziadek powiedział mi, że martwy nikomu by nie pomógł – tylko żyjąc mógł pomóc swojej rodzinie i innym. Podziękował i natychmiast jak tylko mógł, opuścił Rosję. Nie oznaczało to jednak końca jego służby wobec cara.

Aleksander wysłał swoją rodzinę do Polski, a sam wstąpił jako oficer w szeregi Białej Armii. Uważał za swój obowiązek dowodzenie grupą mającą na celu odbicie cara z rąk rewolucjonistów. Kiedy zbliżyli się do domu, w którym więziony był car ze swoją rodziną, szybko zobaczył, że misja jest skazana na niepowodzenie. Jego ludzie mieli tylko karabiny, pistolety i ograniczoną ilość amunicji, podczas gdy budynek, w którym więziono cara miał stanowisko karabinu maszynowego otoczonego drutem kolczastym. Obrońcy byli lepiej uzbrojeni i ich pozycja była nie do zdobycia z punktu widzenia Aleksandra. Frontalny atak na bramę byłby samobójstwem. Nie mogli nic zrobić, jak tylko pozostawić budynek pod obserwacją. Dziadek opowiedział mi jeszcze historię, kiedy to został wysłany do Niemiec z pewną grupą osób, aby wynegocjować traktat pokojowy. Ku ich zaskoczeniu zostali wtrąceni do więzienia! Aleksander nie był pesymistą i nigdy się nie poddawał. Zaprzyjaźnił się ze strażnikami i błyskawicznie nauczył się niemieckiego. Szybko dowiedział się, że niektórzy z nich byli gotowi przyjąć łapówkę, by dostarczyć im wiadomości zewnątrz czy kupić jakieś potrzebne rzeczy. Później komendant więzienia powiedział im, że każdy kto brał lekcje języka niemieckiego, otrzyma lepsze jedzenie i warunki życia. Dziadek korzystał z danych mu możliwości jak tylko mógł i starał się umilać sobie czas spędzony w więzieniu. Nie mam pojęcia, jak długo tam siedział, ale w końcu delegacja została wypuszczona i udała się z powrotem do Rosji. Aleksander posługiwał się pięcioma językami, choć nie pamiętam jakimi dokładnie. Pamiętam, że mówił z łatwością po ukraińsku, rusku, czesku, słowacku i niemiecku.
Pewnej nocy ujrzeli ciągnięty przez konie wóz i pewną liczbę uzbrojonych ludzi na koniach opuszczających dom[1]. Aleksander z paroma ludźmi podążyli za wozem. W końcu byli w stanie rozpoznać dwójkę dzieci jadących razem z woźnicą. W nocy konwój z wozem zatrzymał się, rozpalono ognisko i rozstawiono dookoła straże. Byli przestraszeni i dużo pili. Podejrzewali, że są śledzeni, ale nikogo nie widzieli. Pewnej nocy dowódca grupy wykrzyczał, że ktokolwiek tam jest, powinien z nimi porozmawiać. Aleksander wyszedł z ciemności i zaczęła się rozmowa. Człowiek wyznał, że przewożą ciało cara i innych, ale Aleksy i Maria są wciąż przy życiu! Najwyraźniej nikt nie był w stanie zabić dwoje dzieci. Mieli dość rzezi. Zostawili to innym do zrobienia, gdyż sami mieli dosyć zabijania. Aleksander wykupił Aleksego i Marię. Zabrał ich ze swymi ludźmi do pewnego gospodarza i jego żony, którzy zgodzili się zaopiekować dziećmi jak własnymi i nie ujawniać ich prawdziwych tożsamości. Wtedy Aleksander widział dzieci po raz ostatni i nie słyszał o nich już nigdy więcej. Przyłączył się do Białej Armii, a kiedy stało się jasne, że Anglia nie zamierza wspomóc ich zapasami broni i amunicji jak obiecała – rozpuścił swój oddział, by żołnierze wrócili do domów, gdyż wojna jest przegrana.
Aleksander powrócił do swojej rodziny zamieszkałej na rodzinnym gospodarstwie w Ostrowie Lubelskim. Babcia powiedziała mi, że gdy Aleksander podjechał na koniu, nie mogła stwierdzić, czy jest to jej mąż – wyglądał na tak zmęczonego, chudego i zaniedbanego. Powiedziała mi, że ich gospodarstwo było po drugiej stronie ulicy w odległości krótkiego spaceru od posiadłości popa Kościoła Prawosławnego. Dalsza droga podzielona była na dwie części: trzeba było przechodzić obok bardzo dużego drzewa, na które dzieci uwielbiały się wspinać.
Podczas pobytu w Ostrowie Aleksander był aktywny w Radzie Rodziców oraz że był kilka razy pobity za jego postępowe poglądy na edukację. Był tez radnym Pierwszej Konstytucyjnej Rady Miasta w latach 1920-1925. Posiadał piec ceglany i pracownię bednarską On i jego rodzina byli wyznania prawosławnego.
Moja matka powiedziała mi kiedyś, że idąc z rodziną w niedzielę na mszę do cerkwi zastali bramy zamknięte łańcuchami tak, że nikt nie mógł wejść do środka. Jednostka polskiej kawalerii stała przed świątynią. „Przypadkowo” pojawił się tam też ksiądz katolicki. Jak tylko przybyła reszta wiernych na nabożeństwo, zostali stłoczeni przez żołnierzy, którzy nie pozwolili nikomu odejść. Stało tam przed świątynią ogromne drzewo. Oficer powiedział do zgromadzonych, że ich cerkiew została zamknięta do odwołania. Dano im możliwość zmiany wiary na katolicką dzięki obecnemu tam księdzu. Ci którzy odmówili, a było ich kilku, zostali przywiązani do tego drzewa i chłostani do skutku. Inni przeszli na wiarę katolicką, lecz Aleksander odmówił przechrzczenia. Został przywiązany do drzewa i chłostany. Bez względu na to jak mocno bito, odmawiał zerwania z prawosławiem. Jego plecy były okropnie skrwawione. Żona z dziećmi i wielu zgromadzonych zaczęło zawodzić i wzywać Boga o pomoc. W końcu moja babka podeszła do dziadka i błagała go, by zmienił wiarę dla dobra swych dzieci, gdyż polscy żołnierze nie przestaliby chłosty, aż osiągną swój cel. Chcieli dać na nim przykład dla reszty prawosławnych. Wreszcie dziadek ustąpił. Odcięto go od drzewa i przeszedł na katolicyzm jeszcze zanim pozwolono kobietom na opatrzenie jego ran. Ostateczną zniewagą dla byłych wiernych prawosławnych było zrzucenie krzyża ze szczytu świątyni na rozkaz polskiego oficera. Jeden z nich zarzucił linę, złapał krzyż, przywiązał sznur do siodła i dźgnął ostrogami konia, by ten ruszył i pociągnął krzyż w dół. Krzyż był jednak nieruchomy. Przyłączył się drugi kawalerzysta, który również zarzucił linę na krzyż i razem z pierwszym zaczęli ciągnąć. Udało się. Słychać było głośny huk walącego się na ziemię krzyża, który spadając trafił w jeźdźca zabijając go na miejscu. Zgromadzeni odebrali to jako znak wyraźnego Bożego niezadowolenia. Wszyscy udali się do domów. Było kilku katolików wyzywających Aleksandra od „carysty”, lecz on był z tego dumny i nie przejmował się nimi. Wyjątkiem były te sytuacje, gdy został zaatakowany i pobity za swoje poglądy na edukację. Chciał bardziej liberalnej edukacji dla wszystkich dzieci, a nie parafialnej i opartej na religii. Był jednak silny opór.
Miesiąc przed śmiercią moja matka opowiedziała mi taką historię. Wacław i Czesław (synowie Aleksandra) nie byli wysocy. Wacław był wybuchowy, co jego rodzice przypisywali temu, że doznał urazu głowy będąc dzieckiem – niania na statku płynącym przez Atlantyk opuściła go i głową uderzył w metalowe schody. Po tym zdarzeniu stał się bardzo nadpobudliwy. Gdy rodzina mieszkała jeszcze w Ostrowie, z Wacława nabijała się grupa rówieśników. Większość miasteczka była wtedy rzymskokatolicka, kiedy rodzina Maleszyków była prawosławna. Zwali jego ojca „carystą”. Pomimo tego Aleksander był właścicielem cegielni i bednarzem, a także był członkiem Rady Rodziców. Wacław padał często ofiarą pobicia, kradziono jego pieniądze, buty itd. Grupa posunęła się nawet do tego, że zaczęła mu grozić śmiercią. Ostatecznie był tak przerażony, że zaczął nosić pistolet dla własnej ochrony. Moja mama powiedziała mi, że to był powód, dla którego Aleksander ze swym bratem Stanisławem mieli różnice poglądów natury etycznej. Pewnego wieczoru Wacław szedł do domu, kiedy został zaatakowany przez grupę. Wyciągnął pistolet i powiedział, by zostawili go w spokoju. Zaczęli sie z niego śmiać i biec za nim. Wacław strzelił z pistoletu i zabił jednego z nich. Pozostali, przerażeni, zaczęli uciekać. Wacław poszedł do domu w panice, powiedział swemu ojcu o zdarzeniu. Aleksander zaczął natychmiast sprzedawać swój majątek.

5 kwietnia 1929 roku w Parczewie w obecności notariusza Drozdowkiego Aleksander sprzedał swoje nieruchomości wdowie Mariannie Grodek zd. Bunia (1883-1959) za sumę 5200 zł i wyjechał do Gdańska[2]. Chciał powrócić do USA, ale nie mógł. Stany Zjednoczone zatrzymały emigrację z Rosji. Ostatecznie osiedlił się w Kanadzie w mieście Toronto[3]. Pamiętam, że nie tak daleko od miejsca gdzie żył mój dziadek był „White Russian Club” -litery były wymalowane na oknie drugiego piętra z widokiem na ulicę.
Uważam swego dziadka za wielkiego człowieka. Nauczyłem się wiele o życiu właśnie od niego, za co jestem mu dozgonnie wdzięczny. Jego koniec przyszedł w wieku 92 lat. Poślizgnął się w domu, upadł łamiąc żebro, wtedy złapał zapalenie płuc. To był bardzo smutny czas dla całej rodziny.
Po pogrzebie dziadka zebraliśmy się z tyłu jego domu na poczęstunek. Dom był pełen przyjaciół i krewnych. Po posiłku ktoś zapukał do drzwi. Podszedłem i otworzyłem. Przed drzwiami stało dwóch Rosjan w garniturach. Chcieli rozmawiać z babcią Rozalią. Mężczyzna podziękował jej za służbę jej męża dla cara i wręczył kopertę. Opuścili nas tak szybko, jak przyszli. Babcia otworzyła kopertę nie wiedząc czego się spodziewać. W środku było 5 tys. dolarów w gotówce na cele pokrycia kosztów pogrzebu. To było dla nas obu kompletne zaskoczenie. Babcia spojrzała mi w oczy, położyła palec na ustach i powiedziała: „Cichosza”. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy”.
Tłumaczenie: Marek Bunia
[1] Nie pamiętam dokładnie czy chodziło o zaprzęg konny czy o ciężarówkę.
[2] Działka Aleksandra była na ulicy Batorego pomiędzy domem Ireny Walkiewicz a Kołkiewiczami.
[3] Księżniczka Olga (siostra cara Mikołaja II) przybyła w tym czasie do Toronto łącząc się z rosyjską emigracją.